1. W dzieciństwie po urodzinach lubiłem układać sobie prezenty na nocnym stoliku. Przed zaśnięciem patrzyłem na książki, komiksy, kasety, winylowe płyty i eleganckie pudełko. Nie musiałem go nawet otwierać, bo i tak wiedziałem, co jest w środku. Wiedziałem też, że następnego dnia odłożę pudełko na miejsce – do szafki w meblościance. Powinno się jeszcze zmieścić, chociaż jest już prawie pełna. Mimo to tata i mój starszy brat nie tracą nadziei. Co roku, a czasem nawet co pół roku, dostaję od jednego z nich w prezencie kolejne takie pudełko. Oczywiście raz mniejsze, raz większe, w różnych kształtach i kolorach. Ale w środku zawsze mniej więcej to samo: komplet narzędzi.
2. Po maturze wyjechałem do Paryża, gdzie zacząłem od tego, że nie dostałem się na studia. Bez wykształcenia i języka mogłem pracować tylko fizycznie i na czarno, bo Polska nie była jeszcze w UE. Ale do tego też trzeba coś umieć.
Jaki byłem głupi, że tak rzadko zaglądałem do tej szafki w meblościance. Przez tyle lat miałem narzędzia na wyciągnięcie ręki. Czekały zamknięte w pięknych pudełkach. Śrubokręty ze wszystkimi możliwymi końcówkami, o jakich można sobie zamarzyć. Klucze, obcążki, a nawet wiertarka i lutownica.
Właściwie sięgałem do tego bogactwa tylko, kiedy przychodzili do mnie tata albo brat. Lubiłem patrzeć, jak narzędzia ożywają w ich rękach.
Dla nich majsterkowanie było naturalne jak oddychanie czy chodzenie. Tata w dzieciństwie sam konstruował radia z kryształków. A mój brat, który odziedziczył po nim manualne zdolności, od małego oglądał programy telewizyjne Adama Słodowego.
Z punktu widzenia majsterkowania zmarnowałem swoje dzieciństwo – doszło to do mnie w czasie mojej pierwszej rozmowy o pracę. Szef z papierosem za uchem i wykałaczką w ustach wyglądał jak podstarzały Elvis Presley.