Być może dziś w tym celu należy się uciec do absurdu albo surrealistycznego pastiszu. Na to wskazywałaby twórczość tamtejszych postmodernistów (poza Michaiłem Szyszkinem). Nie inaczej ma się rzecz z najnowszą powieścią Wiktora Jerofiejewa. Tytułowe Akimudy to dziwna kraina, która pewnego dnia podbija Ruś. Udaje jej się tego dokonać w trzy dni. Najeźdźcy wprowadzają nowy ład, niebezpiecznie bliski staremu, ale przecież wszyscy do tego tutaj przywykli. Trudno powiedzieć, kim oni są – nieśmiertelnymi zombie, bogami, a może „chorym sumieniem Rosji”? Inwazji i fantastycznego sztafażu Jerofiejew potrzebuje, by opowiadać o sobie, Rosji i, co najważniejsze, dostarczyć czytelnikowi rozrywki.
Efekt końcowy jest nieco nierówny, głównie ze względu na formalną niejednolitość. Momentami autor wpada bowiem w poetykę bliską felietonowi (znaną choćby ze świetnego zbioru „Rosyjska apokalipsa”), momentami sięga – bez większego uzasadnienia – po konwencję dramatyczną. Ale publicystyczny ton i gatunkowy melanż nie wpływają decydująco na całość dzieła. „Akimudy” to rzecz inteligentna, dowcipna, a ostatecznie również udana. Przy tym z całej twórczości Jerofiejewa najbliższa Pielewinowi i Sorokinowi, czyli pisarzom stawiającym – pod powłoką gry z tradycją literacką i błyskotliwej anegdotycznej lekkości – zasadnicze pytania o ojczyznę.
Wiktor Jerofiejew, Akimudy, przeł. Michał B. Jagiełło, Czytelnik, Warszawa 2014, s. 424
Książka do kupienia w sklepie internetowym Polityki.