Koniec narodów i ludzkości będzie moim początkiem” – wieszczył Max Stirner w swoim opus magnum. Narody trwają, ludzkość nie abdykowała, a „Jedyny i jego własność” to u mnie lektura początku roku. Powrót do Stirnera po latach rozłąki bywa nieco trudny. Ten sympatyczny skądinąd egoista wydał z siebie dzieło tyleż nihilistycznie spektakularne, co w sumie całkiem zabawne. „Jedyny” brzmi, jak na moje lata i aspiracje, cokolwiek pryncypialnie, ale momentami uznać należy w tej książce złowieszczą przepowiednię kompletnie obłąkanej wyroczni, która się nie myliła.
Z analizy stosunków społecznych w Niemczech połowy XIX w. oraz własnych urazów i pognębień autor wyprowadził stosunkowo uniwersalną gawędę o ulubionym, człowieczym zaimku. Owo „ja” w ujęciu Stirnera składa się co najmniej ze zdań wielokrotnie złożonych.