Księżyc na framugach pochyla się ku ogrodowi i faluje na soczystych wyziewach ziemi jak srebrzyste wiosło. Świat sprawia wrażenie młodszego, niż jest, a ona sama wydaje się sobie stara i mądra, gdy rozważa trapiące ją problemy i walczy z nimi po swojemu, a nie zgodnie z dziedzictwem własnej rasy. Jasność i rozkwit ponad rzeczami – z dumą przygląda się życiu, jakby spacerowała po ogrodzie, któremu kazała rozkwitnąć na najbardziej nieprzyjaznej glebie. Już gardzi uporządkowanymi grządkami, wierzy w istnienie czarodzieja, który może wyhodować słodko pachnące kwiaty na najtwardszej skale, kwitnące nocą powojniki na jałowych pustkowiach, zaszczepić od- dech zmroku i rozrzucić nagietki. Pragnie, by życie było proste i pełne przyjemnych wspomnień.
Gdy tak rozmyśla, snuje też romantyczne rozważania o kawalerze swojej siostry. Włosy Randolpha przypominają perłowe rogi obfitości, z których wypływają kule światła tworzące jego twarz. Myśli, że sama jest taka w środku, gdy rozważa w tym nocnym zamęcie swoje emocje w zetknięciu z pięknem. Myśli o Dixie, utożsamiając się z nią w podekscytowaniu, jakby była jakąś dorosłą częścią jej samej, oddzieloną odmieniającymi latami, niczym spalone słońcem ramię, które wydaje się obce, jeśli przeoczyło się jego przeobrażenie. Przywłaszcza sobie romans siostry. Czujność ją usypia. Zastyga pod ciężarem rozrzedzonych marzeń. Zapada w sen. Księżyc życzliwie kołysze jej opaloną twarz. Gdy śpi, dorasta. Pewnego dnia obudzi się i dostrzeże, że w alpejskich ogrodach rosną głównie grzyby o płytkich korzeniach, a białe dyski, których zapach unosi się o pół- nocy, nie są kwiatami, lecz odrostami w zarodku. Za kilka lat będzie spacerować raczej po zgorzkniałych geometrycznych ścieżkach filozoficznych ogrodów Le Nôtre’a, zamiast po mgławicowych peryferiach dzieciństwa z gruszkami i nagietkami.