Tytuł „Botanika duszy” zapowiadał książkę w typie megabestsellera „Jedz, módl się i kochaj”, który sprzedał się na całym świecie w ponad 10 mln egzemplarzy i dzięki któremu Elizabeth Gilbert stała się znana. Na podstawie tego powieściowego poradnika dobrego życia powstał wyciskacz łez z Julią Roberts. Otóż bohaterka szukała pomysłu na siebie, podróżując po świecie i szukając mistrzów duchowych. Sięgałam więc po ozdobioną kwiatuszkami „Botanikę duszy” z najwyższą ostrożnością, szykując się na nową, luksusową podróż w stronę duszy (kwiatów). A tymczasem – miłe zaskoczenie. Znajdziemy tu wciągającą opowieść o XIX-wiecznej, fikcyjnej botaniczce Almie Whittaker, która od najmłodszych lat fascynowała się światem nauki, czytała w wielu językach, zgłębiała tajemnice roślin i własnego ciała. W tym celu zamykała się w dusznej, przepełnionej zapachem kleju introligatorni i badała możliwości rozkoszy. Nowa książka Gilbert nie jest na szczęście kolejnym erotycznym czytadłem w typie Greya. To fascynująca panorama XIX w., opowieść o głodzie wiedzy i o żeńskiej odpowiedniczce Darwina (robi eksperymenty z mchem). Zresztą oryginalny tytuł „The Signature of All Things” odsyła do rozprawy Jakuba Böhme „O znaczeniu rzeczy”. Autorka spędziła cztery lata, zbierając materiały do tej książki, i to jest imponujące, bo przecież mogłaby spokojnie dostarczać czytelnikom pseudoliterackiej pseudoduchowości, jak Coelho czy Schmitt. A tymczasem, proszę, nauka zwyciężyła.
Elizabeth Gilbert, Botanika duszy, przeł. Ewa Ledóchowicz, Rebis, Poznań 2014, s. 574