Ci zomowcy to tak straszyli raczej, niż uciekali się do ostatecznych środków wobec takich jak my studentów protestujących przeciw czemuś tak słabemu, że już się właściwie nie protestowało, choć udział w proteście był, rzecz jasna, obowiązkowy. Nie protestujcie już, powróćcie do nauki – napominali nas po ojcowsku pracownicy dydaktyczni, znani skądinąd ze swojej ostrej opozycyjnej działalności, a myśmy protestowali w najlepsze, wiedząc, że żaden gaz nas nie dosięgnie ani też żadna legendarna pała. Tak nam było z tym dobrze i do twarzy, że teraz czasy protestów wspominam najlepiej z całych studiów, choć był to niestety tylko pierwszy rok, no, może też drugi. Nasz protest nie miał żadnego znaczenia, wszystkiego dokonał za nas papież, przeciw którego beznadziejnym pomnikom z pleksi protestujemy teraz równie ostro i równie bezskutecznie, oraz Ronald Reagan, któremu również wystawiono pomnik, na szczęście tylko jeden.
Pomniki papieża zaśmiecają co prawda krajobraz, powstały wszakże w atmosferze wolności, są zatem nie do ruszenia, mimo iż same chwieją się na wietrze, a popukawszy w nie, słyszymy dźwięk pusty. Można by rzec, iż ich stan skupienia jest bardziej gazowy niż stały, są jakby pojemnikami na powietrze, które istniało w czasach, gdy je stawiano, można by za ich pomocą badać różnice poziomu zanieczyszczeń. Na swój wyjazd do Krakowa dostałem od mamy pojemnik z gazem, na wszelki wypadek, gdyby mnie ktoś zaatakował, szybko jednak okazało się, że atakowany będę głównie na papierze, i zresztą kiedy po kilku latach niebezpiecznego życia spróbowałem nim psiknąć dla zabawy, wyleciał z niego jakiś marny śmierdzący glutek, więc może lepiej, że nie zdecydowałem się go użyć w sytuacji rzeczywistego zagrożenia.