1.
Jak do tego doszło?
Wcześniej się nie przejmowałem. W sklepach nigdy nawet nie patrzyłem na skład produktów. I tak wiedziałem, że nic z tego nie zrozumiem. Dzisiaj dalej nic nie rozumiem, ale czytam go jak własny wyrok. Te wszystkie E, polepszacze, barwniki, konserwanty, na które dobrowolnie się skazuję. A potem czuję się, jakbym zamiast coli pił polon.
Co zmieniło mój stosunek do jedzenia? Chyba to, że wszyscy naokoło zaczęli o tym mówić i pisać. No i że urodziły mi się dzieci.
Zrozumiałem, że większość moich problemów fizycznych czy psychicznych mogę teraz zrzucić z rodziców na niezdrowe jedzenie. I że życie w ogóle zacznie mieć sens dopiero, kiedy zacznę zdrowo jeść.
Doszło do mnie, że właściwie to cud, że jeszcze żyję. Jak silny jest mój organizm, skoro jedzenie i napoje (w dodatku gazowane) z supermarketów nie dały mu rady. Ale mimo to postanowiłem jednak nie kusić losu. „Brawura to nie odwaga” – pamiętam taki napis z korytarza w podstawówce. Wisiał niedaleko szkolnego sklepiku z batonami, żelkami i chipsami, w którym ciągle coś kupowałem. Po co niepotrzebnie ryzykować? Zwłaszcza że chodzi teraz też o zdrowie naszych dzieci.
2.
Dlatego jako rodzice zdecydowaliśmy, że raz w tygodniu będę jeździł przez pół miasta po duże ekologiczne zakupy. Zanim do tego doszło, długo się wymigiwałem. Chodziło o to, że nie zawsze umiem przypasować nazwę do warzywa, a jednocześnie głupio mi się do tego przyznać i zapytać. A poza tym najbardziej lubiłem robić zakupy koło domu, gdzie panie lepiej ode mnie wiedziały, co mam kupić.