Większość z tego, z czym się stykamy w nowszej literaturze, już po paru latach traci smak” – pisze W.G. Sebald w ostatniej niedokończonej książce „Campo santo”. Pisarz zginął w wypadku samochodowym w 2001 r. Natomiast jego książki z czasem zupełnie smaku nie tracą, przeciwnie, porażają nadludzko wytężoną uwagą i wrażliwością. Nie godził się z zacieraniem pamięci, a miał wrażenie, że tak dzieje się w powojennych Niemczech. Dlatego w 1970 r. wyjechał do Anglii. Pisał jednak tylko po niemiecku. Po polsku ukazały się wszystkie jego książki: połączenie powieści, eseju i reportażu, we wspaniałym tłumaczeniu Małgorzaty Łukasiewicz.
W „Campo santo” znajdziemy fragmenty nieukończonej książki o Korsyce, której pisanie porzucił, kiedy powstawała powieść „Austerlitz”, i zbiór rozproszonych esejów. Sebald nawet z takich tekstów tworzy swoją własną formę literacką, równie frapującą, gdy zajmuje się nieznanym niemieckim poetą i Kafką. To dlatego, że posługuje się czymś w rodzaju współczującej wyobraźni: „Dlaczego, jadąc kolejką miejską do centrum, przy stacji Feuersee za każdym razem myślę, że nad nami wciąż się jeszcze pali i że od grozy ostatnich lat wojny żyjemy jak gdyby w podziemiu, choć przecież wszystko wokół tak pięknie odbudowaliśmy?”. Natomiast we fragmentach korsykańskich Sebald przenikliwie pisze o świecie, w którym teraz żyjemy i który nas czeka. To świat bez pamięci, gdzie w przeludnionych metropoliach każdy człowiek jest nadliczbowy i łatwo go zastąpić, a przeszłość rozpływa się w świecie wirtualnym, jest balastem, który łatwo odrzucić. Wszystkie książki Sebalda były znakiem oporu przeciwko takiej wizji. Żal, że nie będzie już następnych.
W.G. Sebald, Campo santo, przeł. Małgorzata Łukasiewicz, WAB, Warszawa 2014, s. 256