Między nami potworami
Recenzja książki: Hubert Klimko-Dobrzaniecki, „Samotność”
Nieduża (i jedna z najlepszych) powieść Huberta Klimko-Dobrzanieckiego jest z ducha Bernharda, i to nie tylko dlatego, że rozgrywa się w Wiedniu. Dostajemy portret Bruna, mizantropa, który nie lubi przebywać z ludźmi. „Samotność to ja” – mawia. Ma z czego żyć, nie ma nic do roboty, jego życie składa się więc głównie z wizyt u lekarza (chciałby być chory) i rzadkich podróży koleją. Kiedy siedzi samotnie w restauracji, wraca pamięcią do wakacyjnego romansu. Był możliwy tylko dlatego, że nie było szans na dłuższą relację – każda bliskość bohatera przerażała. Nic dziwnego, skoro w jego rodzinie największą czułość w matce budziły nie dzieci, ale drzewko cytrynowe, które wyhodowała. Dorosły Bruno nienawidził wszystkich – Żydów (w dodatku jego brat nagle uznał się za Żyda), cudzoziemców, właścicieli psów, sąsiadów – wędkarzy, kobiet ćwiczących nordic walking. Miał za to zaufanie do austriackich produktów spożywczych (pyszny chleb).
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Samotność, Noir sur Blanc, Warszawa 2015, s. 160