Dostajemy portret Bruna, mizantropa, który nie lubi przebywać z ludźmi. „Samotność to ja” – mawia. Ma z czego żyć, nie ma nic do roboty, jego życie składa się więc głównie z wizyt u lekarza (chciałby być chory) i rzadkich podróży koleją. Kiedy siedzi samotnie w restauracji, wraca pamięcią do wakacyjnego romansu. Był możliwy tylko dlatego, że nie było szans na dłuższą relację – każda bliskość bohatera przerażała. Nic dziwnego, skoro w jego rodzinie największą czułość w matce budziły nie dzieci, ale drzewko cytrynowe, które wyhodowała. Dorosły Bruno nienawidził wszystkich – Żydów (w dodatku jego brat nagle uznał się za Żyda), cudzoziemców, właścicieli psów, sąsiadów – wędkarzy, kobiet ćwiczących nordic walking. Miał za to zaufanie do austriackich produktów spożywczych (pyszny chleb). Klimko-Dobrzaniecki stworzył nie tylko portret samotnika ksenofoba, ale zbiorowy, satyryczny portret mieszkańców dużego miasta. Kamienica to „samotność grupowa”, mieszkańcy podglądają się nawzajem nieżyczliwym okiem. Ten portret strasznych mieszczan jest złośliwy i zabawny, co gorsza – okazuje się, że czytelnik też może znaleźć coś wspólnego z bohaterem – Klimko nie oszczędza nikogo, wszyscy są tu potworami. Bruno mógłby mieszkać w Warszawie, odwoływałby się wtedy do tradycyjnych polskich wartości. Mógłby mieszkać też w Budapeszcie, Bratysławie czy Pradze – zwłaszcza że książka Klimki ukazuje się w środkowoeuropejskiej serii wydawniczej K4 jednocześnie w czterech krajach: na Słowacji, w Czechach i na Węgrzech.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Samotność, Noir sur Blanc, Warszawa 2015, s. 160