Główny bohater „Alei Tajemnic”, 14. powieści Johna Irvinga, 54-letni, schorowany Juan Diego Rivera, amerykański pisarz, rusza w podróż na Filipiny, chcąc spełnić złożoną przed laty obietnicę. Jego uwolniony od beta blokerów umysł zaczyna śnić. Owe sny są strumieniem wspomnień z czasów dzieciństwa, spędzonego w Meksyku na wysypisku śmieci, z matką prostytutką, jasnowidzącą siostrą oraz licznymi „tatusiami”. „Aleja Tajemnic” to więc elegia. Ale elegia w stylu Irvinga – mieszająca powagę ze slapstickowym żartem, niepoprawna politycznie, religijnie i erotycznie, baśniowa i ponuro fatalistyczna. Powracają tu motywy, których autor „Modlitwy za Owena” trzyma się obsesyjnie od początku kariery: cyrk, katolickie cnoty i perwersje, osobliwie pogańska wiara w przeznaczenie, poczucie obcości, fascynacja transseksualizmem. Można czytać tę gwałtowną i chaotyczną powieść jako swoistą – pełną autoironii – refleksję Irvinga nad jego własnym pisarstwem. Pisarstwem, które zawsze było kroniką zapowiedzianych katastrof. „Tworzenie powieści jest w gruncie rzeczy poszukiwaniem ofiar” – wyznał niegdyś w wywiadzie autor „Alei Tajemnic”. I tego się trzyma.
John Irving, Aleja Tajemnic, przeł. Magdalena Moltzan-Małkowska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2016, s. 512