Świetny tytuł nowej powieści Jerzego Sosnowskiego – „Sen sów” – brzmieniowo otwierający się na mnogość interpretacji, ma także fabularne wytłumaczenie. Gdy małoletni bohater Jarko rozmawia z ojcem o sowach, które śpią – a więc także śnią – za dnia, docieka: „A skoro one śnią w dzień, to nasza jawa jest snem sów, prawda?”. Bo jak inaczej odbierać wyczekany wakacyjny pobyt nad morzem, podczas którego nawet najbanalniejsze wydarzenia urastają do rangi symbolu, jeśli nie w kategoriach magii? Nawet gdy scenerią tych wydarzeń jest Kołobrzeg lat 70. ubiegłego wieku, miasto siermiężne, ale przecież – oglądane po latach z nostalgią – najcudowniejsze w świecie. To tutaj dokona się edukacja sentymentalna i intelektualna Jarka, który przejdzie spod władzy ojca we władzę matki, odwracając niejako charakter symbolicznych rytuałów.
Sanatoryjny Bildungsroman Sosnowskiego jest pastelowym portretem wprowadzających w życie wakacji. Wśród odniesień do autorów i dzieł, które go ukształtowały, Sosnowski składa też hołd Donatowi Kirschowi. Nie powtarza eksperymentów Kirscha, ogranicza się jedynie do rozprężenia struktury czasu. Podczas jednego turnusu mija kilka lat, Jarko jest raz ośmio-, raz piętnastolatkiem, a jego przygody dopowiadane są z przyszłości przez dorosłego już Jarosława. Wsiadając do pociągu powrotnego, odtwarza cały turnus; dlatego Jerzy Sosnowski kończy „Sen sów” tam, gdzie zaczynał swój „Wielościan” z 2001 r.
Jerzy Sosnowski, Sen sów, Wielka Litera, Warszawa 2016, s. 272