Kto by się spodziewał, że polską literaturę będzie drążył bernhardowski robak – tymczasem po „Samotności” Klimko-Dobrzanieckiego dostajemy pastisz Bernharda pióra Jacka Dehnela. Nie ma akapitów, jedno zdanie zajmuje pół strony, i leje się z nich jad na mieszczańską głupotę. Krivoklat, którego monolog dostajemy, podejmuje walkę ze strumieniem idiotyzmów, które wypowiada się i pisze na temat sztuki. Ma dość zdań o „powabie jedwabistej miękkości walorów”, ma dość szemrzących audioprzewodników w muzeach, dość konsumowania sztuki jak tortu Sachera, ma dość samych „miłośników” sztuki. Staje więc do walki z butelką kwasu i oblewa nim wybrane dzieła sztuki, a pomiędzy tymi ekscesami spędza czas w zakładzie psychiatrycznym.
Jacek Dehnel, Krivoklat, Znak Literanova, Kraków 2016, s. 232