To jest Houellebecq sprzed swoich najlepszych dzieł, czyli „Mapy i terytorium” i „Uległości”, z czasów kiedy tłumaczył się z nazwania islamu najgłupszą z religii. Akurat przewidywanie przyszłości nie jest najmocniejszą stroną tej książki – Houellebecq np. utrzymuje, że islam ulegnie zachodniemu stylowi życia. Można się też dziwić, że opublikował swój stary tekst o feminizmie, tyleż przewrotny, co i prostacki.
Jednak Houellebecq także w tym zbiorze pozostaje autorem, z którym można się nie zgadzać, ale chce się go słuchać. Jest inteligentnie zaczepny. Choćby wtedy, gdy opowiada o swojej rywalizacji z innym agronomem, czyli pisarzem Alainem Robbe-Grilletem (obaj skończyli Instytut Agronomii, tylko Robbe-Grillet „niejako mechanicznie wyprzedził mnie w drodze do grobu”). Ciekawie pisze o literaturze, a zwłaszcza o poezji: „poezja to jedyny sposób, aby wyrazić brak w stanie czystym”. I o tym, dlaczego nie obawia się śmierci. Proponuje też, by samemu tworzyć ruch oporu wobec cywilizacji, którą rządzi konsumpcja napędzana przez reklamę. Nazywa to chłodną rewolucją. Wystarczy na chwilę się zatrzymać, wyłączyć telewizję i internet, nie kupować, nie uczestniczyć, zawiesić pracę umysłową i niczego nie pożądać. Po prostu. Poza tym Houellebecq co raz zaskakuje. „Postawmy sprawę jasno: życie jako takie nie jest wcale złe” – pisze. Ale zaraz dodaje, że problemem jest ludzkie ciało. O życiu ludzkim pisze z naukowym chłodem, trochę jak agronom o „przekrojach glebowych”. I to jest – paradoksalnie – bardzo ożywcze.
Michel Houellebecq, Interwencje 2, przeł. Beata Geppert, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 252