Aleksandrę Zielińską fascynują szaleńcy. A może po prostu chce poprzez swoje powieści dać głos tym, którzy na co dzień są ignorowani. Zarówno debiutancki „Przypadek Alicji”, jak również nowa „Bura i szał” skupiają się na bohaterce, której własny umysł płata figle. W pierwszej książce, mrocznej baśni, autorka jeszcze podpierała się nawiązaniami do Lewisa Carrolla, prowadząc swoją Alicję w głąb króliczej nory obłędu. „Bura…” jest już pozbawiona ozdobników, a przez to lepsza. To bolesna historia o skutkach dziecięcej traumy, pogłębianej przez obojętną matkę, okrutnego ojca, kipiącą nienawiścią siostrę. To opowieść o życiu złamanym przez wykluczenie. Zielińska wprowadza nas w świat egzystencji regulowanej lekami, szepczącej do ucha sowy czy przyzywającej rzeki.
Wielką rolę odgrywa tu język, bardzo plastyczny, udanie oddający ponurość i dzikość świata bohaterki; mnóstwo tu powtórzeń, gier słownych, zabawy rytmem, zaklęć wypowiadanych przez Burę, nawiązujących czy to do dziecięcych rymowanek, czy nawet do „Łowcy androidów”. Efekt jest niezwykły. Najważniejszą sceną w książce jest jednak ta, w której matka uspokaja krzyczące w tramwaju dziecko, a na pytania współpasażerów ze spokojem odpowiada: „W porządku. Ma autyzm”. To jedyny promyk nadziei w tej poruszającej historii odrzucenia.
Aleksandra Zielińska, Bura i szał, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2016, s. 320