Zimna, bo zima, styczeń, potem kolejne miesiące. Ale to „nie jest dzienniczek, pamiętniczek” i są to wiersze, choć wyglądają jak małe prozy. To zapis wejścia w ciemność, bo już nie tylko „złe mi się śni”, ale „dzieje się niedobre”. Bohater Świetlickiego broni się ironią, można „to złe” wyśmiać, stanąć naprzeciwko jakiejś zbiorowości i pokazać, że jest się odrębnym. Tak było zawsze u Świetlickiego: „Fochy co do Ojczyzny. Wiadomo”.
Ironia jest skuteczna, bo można nią przyszpilać, jak w tekście „Drobna zmiana”. Otóż ta drobna zmiana polega na tym, że zamiast kawiarni, gdzie spotykali się polscy i żydowski artyści, powstał sklep z militariami. Drobna zmiana, ale zasadnicza. I nie dotyczy tylko tego, że jedne szyldy będą zdejmowali, inne wieszali. Ale i tego, że już nie można opuścić Gotham z Kobietą Kotem, jak w tomie „Jeden”. Teraz, „kiedy oni na scenie grają końcówkę Gotham albo Listopada, idę do łazienki, chcę wymiotować, nie wymiotuję”. I tutaj ironia nie działa, bohater widzi, że jest się całkowicie poddanym dwu siłom – euforii i depresji. „To one to robią. To one piszą, to one budują i burzą. W środku zredukowany ludzik”. Przejmujące jest to prześwietlenie życia, które składa się z przypływów i odpływów. To są „zepsute postne psoty”. Ale też dzieją się w tej książce rzeczy niespodziewane, bo oto Świetlicki zbliża się do Białoszewskiego: „Ja w tej niemocie, niemaniu, mniemam, że jestem”. Proszę sprawdzić, jak „kosmos zagląda przez otworek”.
Marcin Świetlicki, Drobna zmiana, Wydawnictwo a5, Kraków 2016, s. 111