Szukając własnej łodzi
Recenzja książki: Monika Kompaníková, „Piąta łódź”
Nadrabiamy zaległości. „Piąta łódź”, trzecia książka w dorobku słowackiej pisarki, w ciągu sześciu lat od publikacji została przetłumaczona na niemiecki, serbski, bułgarski, czeski, chorwacki, węgierski oraz arabski. Monika Kompaníková, znana ze społecznie zaangażowanej prozy, tym razem narratorką uczyniła 12-letnią dziewczynkę. To właśnie ona staje się przewodniczką po świecie dziecięcego smutku i tęsknoty. Świata angażującego na tyle, że czytelnik może odnaleźć w nim siebie, mierzącego się z wielkimi tematami, takimi jak śmierć, odpowiedzialność, samotność: „WIEDZIAŁAM, jak to jest zostać samemu z obcymi ludźmi w mieszkaniu (...). WIEDZIAŁAM, jak to jest być komuś odstawioną”.
Jest coś magicznego w wędrówkach bohaterki na działkę ze szczelnie zawiniętymi w reklamówkę kajzerkami, gdzie z dala od podupadłych blokowisk Bratysławy Jarka stwarza się na nowo. W drewnianym domku śni o łodziach, marzy o ciepłym obiedzie, a wreszcie, uciekając z wózkiem z półrocznymi bliźniętami, zakłada rodzinę.
Proza Kompaníkovej to mała, ale straszna codzienność, małe i wielkie tragedie, które nastoletnia narratorka przedstawia w granicach swojego języka: błaho i trywialnie. Sny, przewidzenia i fizyczne doznania zacierają się, trudno rozpoznać, co jest odpowiedzią na co. Druga narracja – już dorosłej kobiety – ma przypieczętować ciężar dziecięcych doświadczeń, jednak przez moralizatorski ton staje się zbędną i naiwną klamrą. To, co Słowaczce udaje się jednak znakomicie, to utrzymany w całej powieści stan podduszenia: klimat dusznego mieszkania głównej bohaterki ujęto w krótkie zdania, wypowiadane niemalże na bezdechu. To niezwykłe i przejmujące.
Monika Kompaníková, Piąta łódź, przeł. Izabela Zając, Książkowe Klimaty, Wrocław 2016, s. 285