U Gogolów było tak, że mężczyźni umierali wcześniej. Niewielka opowieść debiutancka Weroniki Gogoli podzielona jest na 12 rozdziałów – tyle, co godzin czuwania przy zmarłych. Bo jest to opowieść o śmierci i dorastaniu, i jednocześnie zapis wsi jako osobnego kosmosu. I to jest opowieść przygodowa, dziewczyńska. Bohaterka posiada różne moce – jak to dorastające dziewczynki. Tylko w przeciwieństwie do wielu innych dziewczynek wie o tym i nie boi się niczego, bo świat, w którym żyje, jest oswojony. Podobnie jak śmierć, w której uczestniczyło się od najmłodszych lat.
Opowieść Gogoli ma urok i siłę. Udało się przekroczyć opowieść rodzinną, tak jak Wioletcie Grzegorzewskiej w „Gugułach”. Gogola idzie jednak własną drogą, przede wszystkim za sprawą języka – połączenia bezpretensjonalności, dosadności i humoru. Tak jak w opowieści (którą trudno czytać bez wzruszenia) o śmierci taty.
„Przychodzi wujek ksiądz. Odprawiają wszystkie rytuały. W pośpiechu wrzucamy do trumny zegarek, dłuta, Senekę. Tata lubił czytać Senekę na kiblu. Trumnę zabijają gwoździami. Ostateczny koniec. Dźwięk ostatecznego końca. Trumnę wynoszą z domu przez okno. Dobrze, że tata wymienił okna. Przez stare by ta trumna nie przeszła”. Gogola stworzyła właściwie balladę zbójnicką o życiu i śmierci, połączonych ze sobą w zapasach, w których jednak to życie jest silniejsze.
Weronika Gogola, Po trochu, Książkowe Klimaty, Wrocław 2017, s. 180