Wielu pisarzy decyduje się w pewnym momencie na książki o samym pisaniu. Duży urok miała książka Stephena Kinga „Jak pisać: poradnik rzemieślnika”, w której deklarował niewiarę w sens jakichkolwiek poradników pisania i tym bardziej kursów. Za to z wielką werwą opowiadał o samym procesie pisania i o życiu codziennym, w którym pisarz czy nie pisarz, ale spłuczkę też musi naprawić. Książka Murakamiego składa się z kilku tekstów wygłaszanych przy różnych okazjach i nie ma tej werwy ani humoru co opowieści Kinga. Murakami pisze przede wszystkim o swojej drodze, zresztą dobrze znanej. I lepiej jest, gdy operuje konkretem, a nie uogólnieniami typu: pisarze nie lubią innych pisarzy. W jego powieściach znajdziemy sporo nadzwyczajności, kiedy jednak pojawiają się w historiach o życiu, robi się efekciarsko – tak jak w przypadku historii z gołębiem, który mu spłynął z nieba, bodaj jako znak natchnienia. Zabawnie też brzmi, kiedy Murakami porównuje swoją metodę pisarską do Kafki (pracował jako urzędnik) i Trollope’a (pisarza angielskiego, który przez całe życie pracował na poczcie). Jego metoda? Kształtować siłę woli i dbać o ciało (napisał książkę o bieganiu), by podnieść „jakość trybu życia” – jak gdyby w zdrowym ciele mieszkał od razu dobry pisarz. Ciekawy jest za to rozdział o pisaniu długich powieści i uwaga, że bez względu na to, co się napisze, ktoś to gdzieś skrytykuje, więc nie warto się tym przejmować. Zwłaszcza że samo pisanie jest przyjemnością – i tu Murakami zgadza się z Kingiem. Problem polega tylko na tym, że przyjemność pisania może być bardzo zwodnicza i wcale nie gwarantuje czytelnikowi przyjemności z lektury.
Haruki Murakami, Zawód: powieściopisarz, przeł. Anna Zielińska-Elliott, Muza, Warszawa 2017, s. 288