Po „Dzieciństwie Jezusa” otrzymujemy „Lata szkolne…”, kolejną powieść, w której ani imię Jezusa, ani jego postać nie są wspomniane i która jest bardziej dialogiem filozoficznym niż powieścią. Coetzeemu udaje się jednak sprawić, że te rozmowy o ideach czyta się z napięciem. Podobnie jak w „Dzieciństwie…” podstawowymi kwestiami są – jak zresztą w niemal całej twórczości noblisty – namiętność i żądza. W „Dzieciństwie” opisał utopijną krainę, w której nie było pamięci, religii i pragnień. W nowej książce chłopiec razem z matką i opiekunem trafiają do krainy zmysłów, sztuki i mistyki. Chłopiec uczestniczy w zajęciach Akademii Tańca (kojarzącej się z Akademią Platońską), w której piękna nauczycielka uczy go tańczyć liczby, a dozorca Dimitri opowiada o namiętnej miłości. Chłopiec woli spędzać czas w Akademii niż z matką i opiekunem Simonem, który nie zna się ani na jednym, ani na drugim, po prostu chce dla chłopca jak najlepiej. A on jest dzieckiem nadzwyczajnym, które chce poznać naturę świata. Książka zaczyna się od zabitego ptaka i pytanie o morderstwo pada w niej wielokrotnie. Nie bez przyczyny pojawiają się dwa imiona braci Karamazow: Alosza wprowadza w czystą sztukę, a Dymitr to złoczyńca i lubieżnik. Chłopiec poznaje różne strony zmysłowości – taniec, zmysłowo-duchową sztukę i rozszalałą namiętność, która jest właściwie bezkarna. Jest też jego opiekun, który reprezentuje – mało atrakcyjne – umiar i rozwagę. Co wybierze bohater? Coetzee mimo pozorów odszedł daleko od realizmu – jego książka jest badaniem natury świata, tańcem filozoficznym o ideach, fascynującym i nieoczywistym.
J.M. Coetzee, Lata szkolne Jezusa, przeł. Mieczysław Godyń, Znak, Kraków 2018, s. 302