Jak na ironię „Norwegian Wood”, powieść, która przyniosła japońskiemu prozaikowi Haruki Murakami (1949) światową sławę, ukazuje się u nas z niemal dwudziestoletnim poślizgiem. Przyznaję ze zdumieniem (gdyż i ja zaliczam się do wielbicieli „Gatsby’ego”), że ta książka jest jeszcze lepsza niż jej amerykański pierwowzór!
Podoba mi się w niej wszystko, począwszy od tytułu zaczerpniętego z piosenki Beatlesów. Bohater powieści, 37-letni mężczyzna, wspomina dwie dziewczyny, w których był zakochany na pierwszych latach studiów – rzecz jasna w obydwu równocześnie. Obie piękne i naznaczone rodzinnymi tragediami: samobójstwem kogoś bliskiego, nieuleczalną chorobą, szaleństwem. Zakochany chłopak spróbuje pomóc jednej z nich – ale czy dokonał właściwego wyboru? Czy w ogóle miał jakiś wybór?
Dawno nie czytałem równie pięknej historii o miłości i dojrzewaniu. Dialogi w tej książce są wprost genialne, a obraz Japonii zaskakująco daleki od potocznych wyobrażeń. Nie ma tu taniej egzotyki; na dobrą sprawę, gdyby nadać bohaterom książki polskie imiona i kazać im stołować się w pizzeriach, akcja mogłaby się rozgrywać dziś nad Wisłą. Jedyny charakterystyczny japoński motyw tej książki to samobójcze skłonności jej młodych bohaterów. Poza tym słuchają Beatlesów i duetu Simon&Garfunkel (akcja rozgrywa się w latach 1969–70), czytają Scotta Fitzgeralda i Tomasza Manna, nie oglądają telewizji, lecz za to uprawiają seks, co cieszy tym bardziej, że liczne w tej książce sceny łóżkowe bardzo się autorowi udały, podobnie jak sugestywne postaci kilkorga głównych bohaterów.
Prawdę mówiąc, jestem tak zachwycony tą powieścią, że po prostu brak mi słów, by więcej o niej napisać, tym bardziej że z każdym kolejnym zdaniem wydaje mi się, jakbym tracił coś z jej uroku. Na tym więc kończę, w zasadzie żałując tylko jednego: że nie mogłem jej przeczytać, kiedy byłem w wieku jej bohaterów.
Haruki Murakami, Norwegian Wood, przekład Dorota Marczewska i Anna Zielińska-Elliott. Wydawnictwo MUZA SA, Warszawa 2006, s. 470
Przeczytaj fragment książki