Mała wyspa w pobliżu Norwegii jest przez długi czas odseparowana od świata. Kiedy Andreas po latach postanawia na nią wrócić, z lądem łączy ją już most, bogacze stawiają coraz więcej domów, ale wciąż „kwitło na niej życie pełne skarg i tajemnic”. Bohater, który snuje całą tę opowieść, chce rozwiązać własne tajemnice. Ustalić, jak to się stało, że razem z siostrą trafił w młodości pod opiekę Johannesa, ekscentrycznego sąsiada, który właśnie zmarł (to najciekawsza i najdokładniej opisana postać w książce). Dowiedzieć się, gdzie podziali się ich „prawdziwi amerykańscy rodzice” i dlaczego znikli bez śladu z dnia na dzień. Na drugim planie jest historia wyspy kontrolowanej przez jej właściciela Kaufmanna, flirtującego z nazistami, postaci stworzonej na wzór Prospera z szekspirowskiej „Burzy” (od Szekspira autor pożyczył także tytuł).
Patronat brytyjskiego mistrza jednak nie wystarczył. Sem-Sandberg tworzy opowieść na temat w gruncie rzeczy bardzo ciekawy: wspomnień wypieranych, łatanych, wybiórczych. Stawia pytania o to, co kształtuje ludzką tożsamość i czy pamięci w ogóle można zaufać. Z „Burzą” jest jednak ten sam problem co z poprzednimi książkami Sem-Sandberga, które doczekały się polskich przekładów – całość sprowadza się do gęstego, niespiesznego monologu. Co prawda doskonale przetłumaczonego i pełnego błyskotliwych fraz, ale bez siły rażenia i świeżości znacznie lepszych „Wybrańców”. „Burzę” autor złożył z przeczuć i domysłów, a odpowiedzi, które podsuwa, nie do końca przekonują. Efekt nie jest więc piorunujący.
Steve Sem-Sandberg, Burza, przeł. Paulina Rosińska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018, s. 320