W „Drachu” opisał gwałty dokonywane przez armię radziecką na Śląsku, a w „Królestwie”, które jest kontynuacją wydanego dwa lata temu „Króla”, pisze o getcie warszawskim i o Zagładzie. Tym razem zrezygnował z elementów nadprzyrodzonych i z wielu narracyjnych fajerwerków, i to wyszło na dobre, bo „Królestwo” pod wieloma względami jest nawet lepsze od „Króla”, okazuje się przede wszystkim powieścią społeczną i polityczną. Dobrym pomysłem była zmiana akcentów: bohaterem pierwszoplanowym nie jest już Jakub, bokser i gangster żydowskiego pochodzenia, tytułowy król, ale Ryfka, która się w nim kochała i którą zostawił dla innych kobiet. Ciekawie sportretowana jest żona Jakuba Emilia, która nie mogła mu wybaczyć, że nie uciekli do Palestyny. A nie zrobili tego, bo Jakuba zatrzymała nie tylko pewna Polka, ale i największa jego miłość – Warszawa. Do tego stopnia był patriotą warszawskim, że poszedł jej bronić z polskim wojskiem w 1939 r. „Królestwo” jest opowieścią o możliwości asymilacji i o tym, co to znaczyło być Żydem w tamtym czasie. Jakub uważał, że trzeba mówić po polsku i prześcignąć Polaków we wszystkim: „Każda nasza porażka jest natychmiast klęską. Każde zwycięstwo niepewne. Dlatego musimy zawsze wygrywać” – to mogłoby być motto wielu Żydów w każdych czasach. Jednocześnie widzimy klęskę ideału asymilacji – Żydom, którzy czuli się Polakami, pokazywano nieustannie ich miejsce. Łatwo ich było wydać, ograbić, przypisać im wszystkie najgorsze cechy. Powieść Twardocha pokazuje sytuację Żydów bez znieczulenia. Nie tylko Żydów – w tej wizji człowiekiem rządzi przypadek i chaos. Każdy może stać się zbrodniarzem, jeśli spotka go wystarczająca ilość upokorzeń. Nihilistyczną wizję świata znamy z poprzednich powieści, podobnie jak Warszawę, która jest jedną z ulubionych bohaterek pisarza. Najbardziej w „Królestwie” poruszające są właśnie nocne wędrówki Ryfki po ruinach Warszawy po klęsce powstania. Chciałoby się podsumować powieść w samych superlatywach, gdyby nie jedno „ale”. Otóż Twardoch dodał na koniec lament matki idącej z dzieckiem na śmierć, wykorzystał najmocniejszy „efekt” literacki, jaki można sobie wyobrazić. Temat jest znany: na ile literatura ma prawo estetyzować Zagładę po to, by wstrząsnąć odbiorcą? To jest jednak o ten jeden niepotrzebny krok za daleko, zbyt boleśnie i zbyt efektownie.
Szczepan Twardoch, Królestwo, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018, s. 350