Mikołajek z sierocińca
Recenzja książki: Filip Zawada, „Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek”
Filip Zawada potrafi opowiadać wesołe historie o straszności świata. A sam jest pisarzem, poetą, fotografem i muzykiem – przez lata związany był z zespołami Pustki i Indigo Tree. Jego powieść „Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek” w pierwszej chwili przywołuje skojarzenie z cyklem o „Mikołajku” – Franciszek mieszka w sierocińcu u sióstr. Jest jednym ze starszych dzieciaków, ma kota Szatana i jest opowiadaczem historii. W przeciwieństwie do poczciwego Mikołajka te historie to często makabreski. Najciekawsza jest religijna wyobraźnia, która wdziera się do snów chłopaka – w jednym z nich przychodzi do domu pogrzebowego i pyta, czy może powisieć na krzyżu, bo akurat ma wolny weekend. Nie wiemy, kiedy to się dzieje, sierociniec jest enklawą, a życie w nim w opowieści Franciszka przypomina pasmo przygód chłopackich. Z kazań księdza wyprowadza swoje kazania, o niebo lepsze: „Kim my właściwie jesteśmy, żeby kazać czasowi chodzić zgodnie ze wskazówkami zegara?” – pyta przy obiedzie. Chłopiec tworzy swoją filozofię małego szczęścia, bardzo dojrzałą: jeżeli „nigdy nie widziało się szczęścia, to trzeba zauważyć cokolwiek i można to zaakceptować jako coś przynoszącego radość”. W tej przygodowej opowieści nie ma złych i dobrych, nie ma znęcania się nad wychowankami. Franciszek widzi ludzi z różnych powodów nieszczęśliwych, ale przekształca ich historie w przypowieści o radzeniu sobie z cierpieniem pełne absurdalnego humoru. Czasem można mieć tylko poczucie zbytniej sentencjonalności tej prozy. Ale cały czas czujemy to napięcie między niewypowiedzianą grozą rzeczywistości a pogodną, niewinną opowieścią.
Filip Zawada, Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek, Znak, Kraków 2019, s. 272