Druga książka Salci Hałas, laureatki Nagrody Gdynia za „Pieczeń dla Amfy”, przenosi czytelnika w miejsca podobne – tam był gdański Falowiec, tu budynek zwany Pekinem i znowu trzy kobiety, które opowiadają swoje historie. Tyle że jest to poemat prozą i to, niestety, nieprzekonujący. Wybór poematu wytłumaczony został w taki sposób, że narratorka, pani Halina, jest chora na płuca i ma krótki oddech, stąd krótki wers. Całości brakuje jednak przed wszystkim rytmu, który niósłby tę opowieść. A ponieważ go nie ma, to historia o katastrofie i o małych katastrofach staje się po prostu monotonna. Też dlatego, że głosy kobiet, które tu słyszymy, nie są w żaden sposób zindywidualizowane. Co nie znaczy, że historia Zośki nie jest poruszająca – spadają na nią wszystkie nieszczęścia, pijani kibice łamią jej kości, tarczyca nie działa, zwierzęta umierają, wszystko w niej wysycha, a z jej nieszczęściem tajemniczo połączony jest tytułowy potop – w ziemi otwierają się dziury i woda wszystko zalewa. Wszystko to potrafi wyjaśnić, cały wszechświat – babka Szwajcerowa, czyli Lońka, ta, która wie. Natomiast ta historia nie ma żadnej fabularnej dynamiki, obraca się wokół mikrohistorii z życia bohaterek ujętych w balladowo-prorocką opowieść. W rezultacie ten poemat, który miał być radykalnym gestem i wyjściem poza świat poprzedniej książki, nie spełnia tego, co obiecuje – ani w języku, ani w samej historii.
Salcia Hałas, Potop, W.A.B., Warszawa 2019, s. 240