„I co tu będziesz robić?” – zapytał z przyganą Tadeusz Konwicki swoją córkę Marię, gdy ta wróciła do Polski w 2010 r. Mieszkanie, w którym się wychowała, opustoszało. Rok wcześniej zmarła młodsza siostra Marii – Anna. Wcześniej odeszła graficzka i ilustratorka Danuta Konwicka, z domu Lenica – żona Tadeusza, matka Marii i Anny. Maria i Tadeusz rozpamiętują przeszłość oraz pielęgnują rytuały, codziennie odbywając spacer po Nowym Świecie i stołując się w kawiarni Czytelnik. To właśnie z tych wspomnień, ale też z archiwów, porządkowanych po śmierci Tadeusza Konwickiego, Maria Konwicka zbudowała książkę „Byli sobie raz”. Nie jest to opowieść wyłącznie o autorze „Małej apokalipsy”, ale o całej rodzinie Konwickich i o przyjaciołach (Gustaw Holoubek, Andrzej Łapicki, Edward Dziewoński, Leopold Tyrmand). W pewnym momencie Maria Konwicka zaczyna jednak przenosić ciężar swojej opowieści na siebie samą. Amerykańskie perypetie autorki zajmują coraz więcej miejsca. Owszem, anegdoty o Głowackim czy Kosińskim są przednie, a temat „Elżbieta Czyżewska w Ameryce” zasługuje na osobną książkę, ale zasadność ich obecności tutaj jest dyskusyjna. I jeszcze jedno – autorka nie kryje swoich fascynacji ezoteryką, numerologią, buddyzmem i świętymi księgami („Byłam w oparach ekstazy duchowej”). Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie natrętne porównania wszystkiego – zwłaszcza świata „warszawsko-konwickiego” – do realiów starożytnego Egiptu. Pozostaje zatem czekać na biografię z prawdziwego zdarzenia.
Maria Konwicka, Byli sobie raz, Wydawnictwo Znak, Kraków 2019, s. 356