W zalewie złych wieści i jeszcze gorszych prognoz jakakolwiek walka o zmiany – zniesienie nierówności, zatrzymanie globalnego ocieplenia itd. – może się wydać daremna i z góry przegrana. Amerykańska eseistka Rebecca Solnit ma odmienne zdanie. „Jeśli się uprzemy, możemy widzieć świat jako miejsce pełne wad i niedomagań” – pisze. To prostsze i wygodniejsze niż działanie, bo też łatwiej popaść w marazm niż podjąć rękawicę. Tymczasem Solnit, badając współczesne dzieje świata, dowodzi, że nie rozpacz leży w ludzkiej naturze, tylko nadzieja i wola przetrwania. Gdy wojny i kataklizmy (jak huragan Katrina) sieją spustoszenie, człowiek instynktownie buduje od zera. Ale i niespecjalnie zauważa, gdy dzieje się coś dobrego, bo na ogół to, co było nie do pomyślenia (jak przyznanie kobietom praw wyborczych), kiedy już staje się faktem, wydaje się zupełnie oczywiste. Solnit postuluje, by uczciwie przyglądać się światu, zauważać i doceniać, że zmienia się też czasem na lepsze. Ta książka jest wielką pochwałą aktywizmu. Spisem sytuacji, gdy ludzie w swej masie nie są już tylko bierną „publicznością”, ale tworzą społeczeństwo obywatelskie. Solnit pisze też o tym, skąd się bierze lęk przed nieznanym, dlaczego ludziom lewicy trudniej się przebić (bo są posłańcami złych wieści), nadzieja to tylko punkt wyjścia, a pojedyncze zrywy to w gruncie rzeczy efekty starań, czasem przegranych, wielu pokoleń wstecz. Można zarzucić autorce naiwność, a jej wizję świata uznać za utopijną, ale ma dość argumentów i dowodów, żeby jednak przyznać jej rację.
Rebecca Solnit, Nadzieja w mroku, przeł. Anna Dzierzgowska, Sławomir Królak, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2019, s. 264