Niewinny morderca
Recenzja książki: Herman Melville, „Billy Budd. Opowieść wtajemniczonego”
Tę książkę Melville napisał po 30 latach milczenia, kiedy odszedł na emeryturę z urzędu ceł, a jako pisarz był niemal zupełnie zapomniany. Żadna z jego książek nie wzbudziła aż tylu kontrowersji – czytano ją jako testament pisarza i jego pojednanie ze światem, porównywano Billy’ego do Mojżesza i Chrystusa, odnajdywano w niej również wątki homoerotyczne, a przede wszystkim polityczne.
Rzecz rozgrywa się na okręcie wojennym w 1797 r., już po wielkim buncie na statku „Nore”, który objęła gorączka rewolucyjna. Tutaj perspektywa buntu pojawia się w tle, ale Billy Budd nie jest rewolucjonistą. Jest pięknym marynarzem, jasną postacią i niewinnym mordercą. Dramat rozgrywa się między trzema postaciami – prawym kapitanem Vere’em, który zastępuje młodemu człowiekowi ojca, i podstępnym Claggartem. Billy musi zginąć oskarżony o zamordowanie Claggarta i spiskowanie. Skazuje go kapitan – ojciec. Sam Melville stracił dwóch dorosłych synów. Moralność? Sprawiedliwość? Wokół tych pojęć toczyły się spory. Ale ta opowieść czytana dziś przede wszystkim uderza ciemnym rozpoznaniem: jasny Billy musi zginąć, bo w naszym świecie triumfują ludzie pokroju Claggarta. Władza rękami prawych dokonuje unicestwienia „nieprawości”. Ale interpretacji tej noweli może być tyle, co czytelników, bo to zarazem opowieść o samej literaturze i o unikaniu oczywistych zakończeń.
Herman Melville, Billy Budd. Opowieść wtajemniczonego, przeł. Bronisław Zieliński, posłowie Adam Lipszyc, PIW, Warszawa 2019, s. 194