Ja, która tłumaczę sny, ja, Anna Geszti, Gesztianna, wiem, jak są w środku zbudowani ludzie – podobni do miasta – wydają się potężni, rozlegli, wielcy, lecz w istocie są krusi, słabi, składają się z samych dziur, z braków, z pustych przestrzeni; to zamczyska z zapałek. Wątłe budowle, prowizorki, niepewne następnej chwili. Cały ich fundament to strach, boją się bólu, starości i śmierci, boją się czasu, boją się własnych ciemności. A każdy z nich w samym środku swojego ciała, w labiryntach mózgu trzyma jedno pytanie, nie do zadania. Bądź odważny, bracie, zadaj mi to pytanie. Odpowiem – tak.
Bardzo proste są moje rachunki, moja Inanno. Mój brat, ten Ogrodnik, zawsze był dobrem kogoś innego. Nigdy nie należał do mnie.
Miasto bez ogrodów – wyobraź to sobie – wyobraź sobie szron rdzy, zgięte palce żelaza, zimne tafle szkła, które odbijają ludzi w postaci duchów, jedyne kolory – z ekranów. Jedzenie w pigułkach: pożywne minerały, sztuczne witaminy. Substancje prawie tożsame, smaki bardzo bliskie, łudząco podobne zapachy – wszystko na niby. Gdy nie będzie Ogrodnika, miasto umrze na głębokie suchoty, na galopującą depresję.
Ostatnio był sobą bardzo przejęty, mój brat, ten Ogrodnik. Każde zdanie zaczynał od „ja”, a potem szło już równo: „o mnie”, „dla mnie”, „moje” i tak dalej. Koniugacje grubości papierowej kartki. To przecież chłopiec, nie nadaje się do grobowców. Niczego się tam nie nauczy, przepadnie w rozpaczy, skruszeje, roztopi się z tęsknoty za sadzonkami i klombami kwiatów. A tu wszystko bez niego będzie nie do życia. I tak jest już ciężko. Wiem to, ja każda, ja, Gesztianna, która tłumaczy sny.