"Drzwi” to trzecia książka Piotra Ibrahima Kalwasa, dawnego buntownika związanego z punkową subkulturą, dziś – muzułmanina, wiecznego outsidera.
Tak jak dwie poprzednie powieści („Salam” i „Czas”), także „Drzwi” są podwójną podróżą: w przeszłość i na Wschód. Ale podczas gdy dwie pierwsze zapowiadały narodziny pisarza, ta trzecia jest spełnieniem obietnicy. Tak jakby Kalwas uznał, że jeśli chodzi o przejście na islam i fascynację tamtym światem, wytłumaczył, co było do wytłumaczenia i może zająć się literaturą. Jest to proza o niezwykłej, gęstej fakturze, zafascynowana przedmiotem, zmysłowa, komponowana jak muzyka. Muzyka, która jest opisywana, przywoływana, ale też ukryta w rytmie zdań, powtórzeń, równoważników. Dźwięki, obrazy i zapachy łączą się w akordy, tworzą refreny, budują kompozycję całości. To się już czuło w dwóch poprzednich książkach. Tu zabrzmiało w pełni.
I tak jak w dwóch poprzednich książkach – Kalwas ucieka na drugi koniec świata, by odnaleźć wspomnienia swojego dzieciństwa. Tak jakby odległość nasilała intensywność doznań, pozwalała łatwiej wyłuskać je z dawnych czasów i przestrzeni. Jakby te dwa światy były swoim lustrzanym odbiciem; dwoma pokojami, które dzielą tylko drzwi. Tym razem podróż jest zawrotna. Kalwas otwiera drzwi mokotowskiego salonu swojej babki i ciotek, by znaleźć się na rozpalonej słońcem ulicy starego Damaszku, stamtąd przez kolejne drzwi trafić na patio, gdzie arabscy sufi śpiewają o tęsknocie za jednością, i odnaleźć wśród nich mieszkańców mokotowskiego salonu.
Mokotowskie wspomnienia to jedne z najlepszych partii książki.