Kulisy i smaczki
Recenzja książki: Stanley Tucci, „Co zjadłem przez rok (i o czym wtedy myślałem)”
Catering na planach filmowych jest zwykle nędzny, nawet we Włoszech. Tak to widzi Stanley Tucci, a z niejednego pieca jadł chleb, skoro uprawia swój zawód – aktora, czasem reżysera – od lat 80. Fenomenalnie zagrał w „Konklawe” kardynała Belliniego – twarz Kościoła progresywnego, kandydata na papieża. W kuchni jest chyba twardszym tradycjonalistą, półśrodków i błędów nie wybacza, jada rzeczy i proste, i wyrafinowane (sos z jelit cielęcia zabitego, gdy jeszcze jest w nim mleko matki – to zapada w pamięć). Książka powstawała m.in. w Rzymie, więc kulisy i smaczki z planu głośnego filmu Edwarda Bergera występują gęsto. „Edward przyszedł na kolację. Cóż za sympatyczny, mądry facet. Proszę, pozwólcie mu obsadzać mnie we wszystkim, co nakręci” – kusi Tucci. To nie jest książka kulinarna, raczej rodzaj dziennika, w którym jedzenie zajmuje centralne miejsce. Nawet gdy Tucci zachorował na raka jamy ustnej, notował, jak zmienił mu się smak. A przy tym to rodzinny typ, który poprzez jedzenie wyraża miłość. Bywa arogancki, gdy utyskuje na jakość („gluty i gnojówka” serwowane pasażerom samolotów). Jego uwagi mogą się zresztą przydać w podróży we Włoszech czy w Londynie. Tucci poza wszystkim jest szarmancki, nigdy protekcjonalny, a bywa też wzruszający. Nie dokarmia pisaniem ego, bo chyba nie musi.
Stanley Tucci, Co zjadłem przez rok (i o czym wtedy myślałem), przeł. Piotr Królak, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2025, s. 416