Różnie o tym koncercie myślano. Ludzie byli podzieleni. Niektórzy nie tracili pewności, że się odbędzie, choć nie znali dokładnej daty. Inni z powątpiewaniem kręcili głowami. Argumenty tych pierwszych były idealistyczne. Powoływali się na obietnice Bono, na fakt, że świętował Nowy Rok w Sarajewie, na jego przyjaźń z Ambasadorem, na probośniackie zaangażowanie podczas tournée ZOO TV, na koncert War Child w Modenie, na piosenkę Miss Sarajevo i powszechnie znany humanizm U2. Drudzy, przeciwnie, twierdzili cynicznie, że pieniądz rządzi wszystkim, zatem koncert jest nierealny, bo nie da się na nim zarobić. (Później, gdy wiadomo już było, że koncert się odbędzie, będą z kolei mówić, że powód okazał się czysto komercyjny - reklama. Ludzie tego pokroju są nieuleczalni). Na poparcie swojego sceptycyzmu mieli na pozór przekonujące dowody: fakt, że Sarajewo nie znalazło się w pierwotnym spisie wszystkich koncertów podczas tournée organizowanego przez POPMART oraz oczywistą niemożność zorganizowania przez tak biedny kraj po kilku latach wyniszczającej wojny koncertu, który byłby jednym z punktów na trasie największego, najbardziej skomplikowanego i najdroższego rockowego tournée w historii tego globu.
Aż wreszcie któregoś dnia wiadomość została oficjalnie potwierdzona. Tak, koncert się odbędzie! Wyznaczono już nawet datę: pierwszy dzień jesieni, dwudziestego trzeciego września. Trzy dni po Włoszech, trzy dni przed Grecją - Bośnia. Urzędy pocztowe w całym kraju oblepiono plakatami, bo bilety rozprowadzały kasy PTT. Pojawiły się też oczywiście samochody z plakatami przyklejonymi na maskach, sprzedawano z nich bilety jak kupony loterii państwowej. Cena biletu wynosiła dwadzieścia marek. To dwa razy mniej niż kosztował wstęp na kolejny najtańszy koncert podczas całego tournée.