Książki

Niezobowiązujący test dla prawdziwego mężczyzny

Recenzja książki: Scott Lynch: "Kłamstwa Locke'a Lamory"

Powiedz, wciąż żyjesz w Nibylandii?

Bohatera powieści Jamesa Matthew Barriego - Piotrusia Pana - znają nie tylko dzieci oraz ich rodzice, czytający swoim pociechom bajki przed snem. To postać ważna także dla współczesnych antropologów, którzy uczynili z niej symbol ucieczki przed dojrzałością. Myślę, że jest także ważna dla wychodzących z dzieciństwa chłopców, a może nawet już dojrzałych mężczyzn, którzy stanowić będą najgorliwszą grupę czytelników debiutu powieściowego Scotta Lyncha „Kłamstwa Locke'a Lamory".

Zapewne spora część z nich swego czasu zaczytywała się w przygodach dzielnych indiańskich wojowników, samotnych poszukiwaczy złota, piratów mórz południowych czy szarmanckich dżentelmenów-włamywaczy. Dziś wszyscy wymienieni bohaterowie egzystują na mniej eksponowanych półkach księgarń i bibliotek, nie mówiąc o wypożyczalniach filmów. Jeśli powracają, to po gruntownym odświeżeniu kostiumu, nieobciążeni tradycją, często obdarzeni przymiotami i atrybutami nawet najdalszych krewniaków spod znaku literackiej beletrystyki.

Scott Lynch wskrzesza dawnych władców młodzieńczej wyobraźni i czyni to na współczesną, postmodernistyczną modłę Akcja powieści rozgrywa się w nadmorskim mieście Camorra. Jak w każdym szanującym się mieście portowym (przynajmniej na kartach powieści przygodowej), poważna część ludności żyje z kradzieży i rabunku. Tytułowy bohater także trafia do jednej z takich band - Ciernia Camorry. Szajka zapewnia sobie niemałe łupy inteligencją, sprytem oraz... nieprzeciętnymi zdolnościami aktorskimi. Nie używa natomiast przemocy.

Świat, w którym przyszło żyć bohaterom powieści, przypomina tyleż południowowłoskie miasto opanowane przez mafię (kanały budzą nadto skojarzenia z Wenecją), co amerykańską metropolię zdominowaną przez zwalczające się gangi. Pomimo tych podobieństw akcja rozgrywa się w alternatywnym dla ziemskiego miejscu i czasie.

Reklama