Powieść „Sąd Ostateczny” pisał Wiktor Jerofiejew w pierwszej połowie lat 90., kiedy uchodził za pierwszego apostoła rosyjskiego postmodernizmu. Wszystko zamierzone w niej było jako nowe, zaskakujące i prowokacyjne, przede wszystkim rządząca się własną logiką, pozornie chaotyczna i obłąkana wręcz narracja.
Obłąkana – bo Żenia Sisin, bohater „Sądu”, jest nie tylko autorem obscenicznej powieści, która przyniosła mu międzynarodową sławę, ale i groteskowym Don Juanem i szaleńcem, który uznawszy się za Boga roi, jak zgładzić ludzkość, choć w tych rozważaniach nie brak komizmu i dyskretnego humoru. Ani też autoironii, bo przypadek Sisina przypomina nieco przypadek samego Jerofiejewa, zbuntowanego syna radzieckiego dyplomaty, który z lubością od lat bezcześci narodowe świętości – te miłe urzędowemu socrealizmowi, jak i te uwielbiane przez liberalną moskiewską inteligencję i emigrantów, którym nie w smak był i jest pamflet Jerofiejewa odsłaniający nędzę duszy rosyjskiej. Ale czy tylko rosyjskiej? Otóż nie, bo „Sąd Ostateczny” za scenę ma cały świat: od Hawajów i Berkeley, przez Paryż, Londyn i Amsterdam, po podmoskiewską daczę, gdzie Sisin chędoży Mańkę, w której piersiach płynie sok z kapusty.
Nie brak też w tej powieści wątków polskich w postaci prowincjonalnych typów z wąsami à la Wałęsa czy legendarnego opozycjonisty, w nowych czasach piszącego dla prezydenta RP przemówienie o Katyniu, ale takie, by nie urazić Rosjan (Rosjan nic nie jest w stanie urazić! – prycha Sisin).
To powieść momentami plugawa, ale jej siła zawiera się w odwadze, z jaką Jerofiejew rozpoznaje chaos i grozę, pustkę i nihilizm, które zżerają naszą cywilizację. Powieść niełatwa w odbiorze, ale warta fatygi. Tym bardziej że niektóre jej wątki, a i sam Sisin, powrócą w „Dobrym Stalinie” czy w „Jesieni w Bołdino” z tomu „Życie z idiotą”, niespełna trzystronicowym epitafium dla literatury rosyjskiej.
Wiktor Jerofiejew, Sąd Ostateczny, przeł. Michał B. Jagiełło, Czytelnik 2008, s. 312
- Przeczytaj fragment książki
- Kup książkę w merlin.pl