Znacie? To posłuchajcie: dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami istniał raj. Oczywiście, nie wziął się znikąd - nie sposób przecież zrobić coś z niczego. Stworzył go nasz dobry ojciec, Towarzysz Stalin. Stworzywszy, podarował raj Żydom, a ci przyjeżdżali do niego całymi rodzinami z różnych stron świata. Osiedlali się tam i żyli. Nie, nie wiem, czy długo i szczęśliwie. Żyli. Zapamiętajcie nazwę owego raju, bo jedynie ona pozwoli Wam odróżnić go od tysięcy innych - Birobidżan.
„Czerwony Syjon" Aleksandra Mielichowa opowiada o losach Żydowskiego Obwodu Autonomicznego (istniejącego w obrębie Federacji Rosyjskiej do dziś). Tak naprawdę jest to jednak książka o bajkach. To one interesują autora najbardziej. Mielichow nazywa „bajkami" wszelkie przejawy kultury, jakie mają moc nadawania sensu naszej egzystencji. I to o bajkach najczęściej rozmyśla Bancjon Szamir - główny bohater powieści, którego historia oparta jest na kanwie losów pisarza izraelskiego, Benzoina Tomera. Poznajemy go w 1939 roku w Biłgoraju, gdy jako mały chłopiec zostaje postawiony przed koniecznością opuszczenia rodzinnego miasta i zamieszkania w tajemniczym Nowym Syjonie. Jak dowiaduje się od zażartego komunisty, garbatego szewca Berla, tam „wszyscy przyjaźnią się ze wszystkimi". Jednak po drodze do raju Beniek traci siostrę, brata, pierwszą miłość, ojca, który nie wytrzymuje i popełnia samobójstwo, oraz zaufanie do matki, która podrzuca go do sierocińca, by nie musieć troszczyć się o jego utrzymanie. Ale to nie koniec, na skutek katorżniczej pracy w gułagu odchodzi także przyjacielski Berl, gotów do końca przekonywać chłopca (i siebie samego), iż umiera pięknie, kładąc życie „wdzięcznego Żyda-proletariusza" u stóp pomnika „wodza światowego proletariatu".