Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Kiedy książka spada z nieba

Recenzja książki: Cornelia Funke, "Kiedy Święty Mikołaj spadł z nieba"

Warto czekać do kolejnej Gwiazdki.

W świecie, w którym tak trudno zwolnić na chwilę, zwłaszcza przed świętami (te co prawda mamy już za sobą, ale warto pomyśleć o następnych...), spada na nasze, rodziców, głowy tyle dodatkowych obowiązków. Trzeba przecież koniecznie kupić wymarzone prezenty, i  to koniecznie dla wszystkich, którzy szykują się nas odwiedzić w wieczór wigilijny, zgromadzić odpowiednią (czyli - ogromną) ilość jadła, a potem jeszcze to wszystko upiec, ugotować, zakwasić lub usmażyć. A kiedy dom już wysprzątany, a życzenia wszystkim planowo złożone - pojawia się, jak pulsujący w tym natłoku neon, jeszcze jedna myśl w głowie, jeszcze jedno zadanie: zapewnić naszej latorośli piękne wspomnienia wspólnych świąt.

Tylko jak z tym wszystkim się uporać? I tak przecież trudno powstrzymać się od zaganiania nie zawsze chętnych dzieci do sprzątania czy ugniatania drożdżowego ciasta (no, może pierniczki to jeszcze jakoś idą, a przynajmniej pierwszych pięć blach...).

Mnie w tym roku bardzo pomogła Cornelia Funke i jej książka „Kiedy Święty Mikołaj spadł z nieba". Po prostu - spadła mi z nieba. Nagle okazało się, że codziennie wieczorem dzieci już tak nie pędzą do telewizora, tylko siadają w pidżamach i wspólnie zanurzamy się w inną czasoprzestrzeń, gdzie nikt tak nie gna, i - choćby niewiadomo co się działo - zawsze jest czas na to, by zjeść pierniczki i wypić duży kubek kakao, bo te naprawdę ważne sprawy nie wymagają pośpiechu i nerwówki. (Zresztą, od czasu tej lektury popyt na kakao w domu wzrósł o ponad 100 proc.)

Oto okazało się, że Św. Mikołaj to niekoniecznie gruby i rubaszny facet z biała brodą, raczej - całkiem młody.

Reklama