Po zdaniu matury Żeligowski wstąpił do szkoły oficerów piechoty w Rydze. Pobyt w szkole junkrów I stopnia kształcącej oficerów piechoty wspominał z zadowoleniem i satysfakcją: „Po kilku miesiącach służby zaczęto mówić o szkole junkrów, do której mają być wysłani niektórzy ochotnicy. Nie wiedziałem, czy będę wyznaczony, a jeżeli będę, to czy zdam egzamin. Stało się jedno i drugie. Otrzymałem od dowódcy kompanii bardzo dobrą opinię i złożyłem egzamin. Była to pierwsza szkoła, do której wstąpiłem. Szkoła junkierska w Rydze. Kurs miał trwać dwa lata i po ukończeniu junkrowie otrzymywali nazwę praporszczyków i kilku junkrów, którzy ukończyli najlepiej - I kategoria - byli awansowani na oficerów. Rozpoczęła się nauka, która mnie bardzo zajmowała. Wtedy zdobyłem nagrodę strzelecką, srebrny zegarek z łańcuszkiem, który miałem prawo nosić na mundurze. Była to nagroda, o której marzyła cała szkoła".
W 1888 r. Żeligowski opuścił progi uczelni wojskowej, uzyskując awans na pierwszy stopień oficerski. „Wreszcie skończyłem szkołę podporucznikiem. Przeszkadzało mi zawsze to, że byłem Polakiem. Lecz kiedy sprawa przepisów była załatwiona, wtedy polskość stawała się nie przeszkodą, lecz atutem. »Polak« było zawsze najlepszą atestacją i otwierało wszystkie drogi, a czasem nawet i serca Rossyan. A jednak to, że byłem Polakiem wstrzymywało mój awans przeszło pół roku. Wszyscy koledzy byli już awansowani, a ja i Gedwiłło byliśmy praporszczykami. Nareszcie mnie awansowano. Byłem wyznaczony do pułku, który kwaterował na Ukrainie, w małym miasteczku. Po drodze zajechałem do domu. Stryj już nie żył. Ciotka Kasia dała mi obrazek Matki Boskiej, z którym nie rozstawałem się całe życie".
Przed młodym wojskowym kariera zdawała się stać otworem.