ŻYJ, ŻYJ I NIE ZDYCHAJ, ALBAŃCZYKU
To jest kraj, gdzie nigdy się nie umiera. Ciała wzmocnione przez niekończące się godziny spędzane przy stole, podlewane rakiją, zdezynfekowane ostrą papryczką dodawaną do gęstej oliwy nabierają tutaj nadzwyczajnej siły, pozwalającej przejść wszystkie próby. Kręgosłup jest z żelaza. Możesz go używać, jak ci się podoba. Jeśli coś się zepsuje, zawsze da się temu zaradzić. Serce, na przykład, może się powiększyć, zrobić niewydolne, może mu się przytrafić zawał, zator i bo ja wiem, co jeszcze, ale nadal dumnie trwa na posterunku. Jesteśmy w Albanii, tutaj nie ma żartów. Z pyłu i błota zrobiony jest ten kraj; słońce pali tak mocno, że liście winorośli rdzewieją, a rozum zaczyna się topić. Skutkiem ubocznym tego wszystkiego (obawiam się, że trwałym) jest megalomania, obłęd, który pośród owej flory krzewi się jak chwast. Stąd również brak lęku - chyba że jest to efekt posiadania krzywej i płaskiej czaszki, królewskiej siedziby pychy, jeśli nie całkowitej beztroski. Lęk jest słowem pozbawionym znaczenia. Widzisz od razu w ich oczach, że są istotami nieśmiertelnymi. Śmierć jest procesem, który dotyczy obcych. Latem świty podnoszą głowy około piątej rano. O siódmej starzy wypijają pierwszą kawę. Młodzi śpią aż do południa. Dobry Bóg postanowił, że w tym kraju czas musi płynąć jak najwolniej, niczym łyk pysznej kawy wypijanej przy stoliku na zewnątrz baru, w pobliżu domu, podczas gdy ty skupiasz się na parze zgrabnych nóg jakiejś dziewczyny, która nawet na ciebie nie spojrzy. Wrząca kawa spływa powoli do przełyku, rozgrzewa ci język, serca, trzewia. Życie nie jest w końcu takie okropne. Smakujesz gorzki płyn pod gniewnym okiem właścicielki baru, która właśnie pokłóciła się z mężem. Jest wpół do dwunastej. Dzięki Bogu masz przed sobą cały dzień i, co więcej, czas, który nigdy się nie kończy.