Bliskowschodnia puszka Pandory
Recenzja książki: Hassan Ali Jamsheer, "Współczesna historia Iraku"
Irak, starożytna Mezopotamia, jak wiele innych państw postkolonialnych, jest sztucznym tworem. Państwo w obecnym kształcie powołali do życia Brytyjczycy po I wojnie światowej. Mapa, linijka i ciach. Byle tylko nie przegapić pól roponośnych. Terytorium nowego państwa nakreślono bez odrobiny poszanowania dla granic plemiennych, etnicznych i religijnych. Narodziny Iraku stanowiły kolejny element brytyjsko-francuskiej rozgrywki o wpływy na Bliskim Wschodzie, pokłosie pustych obietnic i fałszywych zapewnień składanych Arabom, jeszcze jeden z przykładów nieodpowiedzialnego majsterkowania przy nowym podziale Imperium Osmańskiego. Irak miał być nagrodą pocieszenia dla księcia Fajsala, towarzysza walk słynnego Lawrence'a z Arabii, którego - jak pamiętamy - w słynnym filmie Dawida Leana z 1962 r. grał niezawodny w rolach orientalnych arystokratów Omar Shariff. Kiedy Francuzi sprzątnęli Fajsalowi sprzed nosa tron syryjski, obiecany mu wcześniej przez Brytyjczyków, ci ostatni dali mu w zamian Irak, by biedak miał gdzie rządzić. Słowem, nagroda pocieszenia. I prawdziwa puszka Pandory. Ale na ropie.
Dziś ten sztuczny twór, o którym słychać głównie przy okazji kolejnych zamachów terrorystycznych, zamieszkuje ponad 29 milionów ludzi, z czego prawie 80 proc. to Arabowie, niemal 20 proc. to Kurdowie, a poza tym niewielka liczba Turkmenów i kilku innych nacji. Ponad 95 proc. Irakijczyków to muzułmanie, przy czym dwie trzecie z tej liczby stanowią szyici skoncentrowani na południu kraju, a reszta to sunnici. Na północy kraju mieszka też pół miliona chrześcijan, Chaldejczyków i Asyryjczyków, którzy za sąsiadów mają Kurdów i Turkmenów.
Nikt tu nigdy za nikim nie przepadał, a teraz, gdy w ogromnych bólach rodzi się nowy Irak, wszyscy patrzą tu sobie uważnie na ręce.