Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Detektyw, dywan i dzieciaki

Recenzja książki: Ake Holmberg, "Latający detektyw"

Orzeźwiający koktajl na wakacje.

Oczywiście, jak każdy wie, latający detektyw jest o niebo lepszy od zwykłego detektywa, a co dopiero, jeśli jest to detektyw na latającym dywanie. Bo z taką osobistością mamy do czynienia w przypadku książki Ake Holmerga. Wspaniale jest uczestniczyć w rzeczywistości opisanej w dużej mierze z perspektywy dziecka.

Całość składa się ze śmiałych, pełnych blasku i koloru posunięć pióra. Świat realny i imaginacja są tutaj wymieszane w idealnych proporcjach - tak, iż dostajemy orzeźwiający koktajl, w sam raz na wakacyjne popołudnie. Nic nie jest niemożliwe, nawet to, że w każdej chwili do domu może zapukać sprzedawca latających dywanów. Mimo tego wszystkiego jednak życie zdaje się toczyć utartym rytmem: czekolada i lemoniada są popijane o tej samej porze, jak to się na przykład praktykuje na werandzie willi Fredriksro w Lingonboda.

Właśnie taką sielankową, a nawet wręcz - nudną chwilę letniego popołudnia przerywa nagłe pojawienie się w miasteczku podejrzanego gbura, który zaczepia nawet dzieci na ulicy i kradnie im bułki kukurydziane, świeżo kupione w miejscowej piekarni. W takich sytuacjach, kiedy nie bardzo wiadomo co zrobić (bo - w gruncie rzeczy - trudno określić na czym polega zagrożenie), niezbędna wydaje się ingerencja kogoś obdarzonego szczególnymi umiejętnościami.

Kimś takim jest detektyw Ture Sventon, ogromny miłośnik ptysiów z bitą śmietaną i zarazem człowiek dotknięty pewną przypadłością - seplenieniem, która to nie pozwala mu poprawnie wymówić własnego imienia i nazwiska. Postać ta zdobyła u mnie w domu ogromna sympatię, nie tylko z powodu wymienionych tutaj przypadłości - seplenienia czy braku panowania nad sobą w obecności ciastek, ale brawurową odwagą i niezwykłą wyobraźnią w planowaniu zasadzek na złoczyńców.

Reklama