Spirit Lake to mała mieścina, w której można zanudzić się na śmierć. Bo czego można spodziewać się po wakacyjnym kurorcie, opustoszałym wraz ze zmianą turystycznych mód, po zajazdach, motelach i hotelach zionących pustką? Tyle że Spirit Lake naznaczona jest śladem śmierci sprzed lat. To tu, przed dziesiątkami lat, utonęła w jeziorze dwunastoletnia dziewczynka Mary-Evelyn Devereaux. No właśnie: czy aby na pewno utonęła? To pytanie dręczy Emmę Graham, również dwunastolatkę, zamieszkującą w hotelu Paradise, którego nazwa brzmi, co najwyżej, ironicznie. Gdy w sąsiedniej miejscowości zostaje popełnione morderstwo, dociekliwa dziewczynka zaczyna łączyć przeszłość z teraźniejszością i tym samym dwie, wydawałoby się, całkiem odmienne sprawy.
Powieść kryminalna to ten typ literatury, który świetnie obywa się bez małoletnich detektywów i można wyobrazić sobie powieści Marthy Grimes bez spostrzegawczej Emmy. Nie można natomiast odmówić amerykańskiej pisarce szczególnego daru opisywania miejsc charakterystycznych dla kryminału. Takim miejscem jest właśnie mały hotel – nie żaden tam globalny Ritz, tylko zagubionych w czasie i przestrzeni kilka, kilkanaście pokoi. To właśnie takie miejsca francuski filozof Michel Foucault nazywał heterotopiami – „miejscami, które znajdują się poza obrębem wszystkich miejsc, nawet jeżeli możliwe jest wskazanie ich rzeczywistej lokalizacji”. W kwestii hotelu – jako takiego dziwnego właśnie miejsca – Foucault pisał tak: „Dziewczęta jeszcze do połowy XX wieku obowiązywała odziedziczona po przodkach tradycja nazywana »podróżą poślubną«. Defloracja młodej dziewczyny miała mieć miejsce »nigdzie« i w momencie jej wystąpienia pociąg albo poślubny hotel był w rzeczy samej owym umiejscowieniem nigdzie”.
W literaturze kryminalnej hotel – ta specyficzna przestrzeń eksterytorialna – jest rajem dla zbrodniarzy (przypomnijmy choćby „Psycho” Roberta Blocha, powieść, która była kanwą „Psychozy” Alfreda Hitchcocka). A zarazem hotel Paradise jest miejscem, w którym, chcąc nie chcąc, Emma Graham wkracza w dorosłość i żegna swoje dziecięce lata. I właśnie te wyludnione cztery ściany pokoju pamięta się z powieści Marthy Grimes najbardziej.
Martha Grimes, Hotel Paradise, przeł. Barbara Kopeć-Umiastowska, s. 416