Jonathan Littell, Amerykanin pochodzenia żydowskiego piszący po francusku. Nieistotna ekstrawagancja do czasu, kiedy spod jego pióra w 2006 r. wyszła monumentalna powieść „Łaskawe”, za którą dostał m.in. nagrodę Goncourtów. Fali zachwytów towarzyszył równie silny opór ze strony wielu krytyków zarzucających Littellowi, że balansuje na granicy grafomanii i proponuje dzieło niezwykle ambitne, acz dosyć schematyczne. Kolejna burza wybuchła po ukazaniu się niemieckiego przekładu „Łaskawych”. Trudno się dziwić, tematem epopei jest II wojna światowa opowiedziana przez Maksimiliana Aue, oficera SS. Aue pracuje w oddziałach specjalnych zajmujących się likwidacją Żydów, Cyganów, bolszewików zagrażających tyłom zwycięskiej armii niemieckiej. Wojna nie ma jednak wymiaru heroicznego, lecz kafkowski – granice groteski zostają osiągnięte, gdy specjalna konferencja naukowa ma rozstrzygnąć status Bergjuden, mieszkającej na Kaukazie społeczności wyznającej judaizm. Subtelni intelektualiści rozprawiają z niezwykłą erudycją o korzeniach Bergjuden i ich statusie rasowym, od czego zależy ich ewentualna zagłada.
W tle trwa zagłada rzeczywista, esesmani nie nadążają z egzekucjami: pod Kijowem zabrakło miejsca na groby, bo całą wolną przestrzeń wykorzystało uciekające NKWD na pochowanie swoich rozstrzelanych; jak strzelać, żeby nie marnować pocisków i jednocześnie nie brudzić mundurów rozpryskującymi się mózgami. Gdy pojawia się najnowszy wynalazek niemieckiej myśli technicznej, samochód do gazowania ludzi, nieoczekiwanym problemem staje się sprzątanie po egzekucji (ofiary nieprzyzwoicie defekują i wymiotują).