Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Historie subiektywne

Recenzja książki: Jerzy Stuhr, "Stuhrowie. Historie rodzinne"

Showbiznes to nie wszystko

Sympatyków prasy plotkarskiej z pewnością książka Jerzego Stuhra rozczaruje. Brakuje jej pikanterii, chwytania życia na gorąco, wywlekania żali i sensacji, plotek o ludziach polskiego showbiznesu. Bo choć dotyczy jego życia prywatnego, to zanurzone jest ono w historii, w kulturze, w społeczeństwie. Okazuje się, że jedyną „skandalistką" w rodzinie Stuhrów była... babcia Masia.

„Stuhrowie. Historie Rodzinne" to literacki łącznik pomiędzy historią a teraźniejszością. Stuhr podjął się próby ocalenia od zapomnienia dziejów swojej rodziny. Pielęgnuje wspomnienia i dawne ślady rodzinnej historii. Pisanie traktuje jak spłatę długu - rodzicom, dziadkom i pradziadkom. Aktor na rzecz rodzinnej kreacji zbiorowej zrezygnował z odgrywania w tej historii głównej roli. Z pomocą Aleksandry Pawlickiej stworzył wielopokoleniowy portret swojej rodziny. Nie opowiada o swojej błyskotliwej karierze, którą kreślą wybitne role teatralne i filmowe, ale o pradziadkach, ich przeprowadzce z Dolnej Austrii do Krakowa, o krakowskiej kamienicy przy ulicy Wiślanej (obecnie Celnej), o dziadku Oskarze, o wakacjach w Jastarni, o żonie Barbarze i relacjach z dziećmi i wnuczką.

Z największą czułością wspomina babcię Masię. To jej, pięciokrotnie zamężnej niespełnionej artystce, przytrafiło się spotkanie z Picassem we wrocławskim hotelu Metropol. Wiele uwagi poświęca także jej drugiemu mężowi, dziadkowi Oskarowi, krakowskiemu adwokatowi i społecznikowi. Przytoczone zostały spore fragmenty jego pamiętnika, prowadzone w więzieniu w Auschwitz, m.in. o oświęcimskiej znajomości z Xawerym Dunikowskim.

Ulubioną grą małego Jurka Stuhra z dziadkiem Oskarem była zabawa w... pogrzeb. Staruszek wyliczał, kto będzie zaproszony na jego pochówek, tymczasem mały Jurunio święcił i okadzał wszystko w pokoju.

Reklama