Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Miron nadaje z mrówkowca

Recenzja książki: Miron Białoszewski, "Chamowo"

Okładka Okładka "Chamowa". Wyd. PiW
Miron nadaje z mrówkowca

Dostajemy niespodziewany prezent. Dziś, na tle nowej literatury, „Chamowo” Białoszewskiego brzmi tak świeżo, że może dobrze się stało, że tak długo pozostawało w ukryciu. Dlaczego nie ukazało się od razu? Sam Białoszewski bardziej cenił swoje wiersze, które powstały w tym samym czasie, trochę zniechęciły go też krytyczne głosy młodych przyjaciół o „Zawale”, napisanym tuż przed „Chamowem”. Narzekali, że ta proza jest nudna. Fragmenty „Chamowa” ukazały się więc później w kilku tomach, m.in. „Rozkurzu” (1980 r.), a całość pisarz nagrał na kasety magnetofonowe, tak jak lubił, u Jadwigi Stańczakowej i od tamtej pory, na kasetach, czekało na swój czas.


 

 

Fragment książki "Chamowo": kliknij, by przeczytać 


 

Pisał je od czerwca 1975 do maja 1976 r. Przeniósł się wtedy z placu Dąbrowskiego, gdzie mieszkał razem z Le, czyli Leszkiem Solińskim. Postanowili, że po powrocie Mirona z sanatorium w Konstancinie zamieszkają osobno. Akurat pojawił się przydział na mieszkanie, Le uznał jednak, że to nie on opuści plac, tylko Miron wyniesie się ze Śródmieścia do nowego bloku na Lizbońską, czyli na Chamowo. Tak nazywali tę część miasta za trasą Łazienkowską mieszkańcy pobliskiej Saskiej Kępy. Jak ci zginie rower, szukaj go na Chamowie – podobno mawia się tam do dzisiaj. „Dom ogromny, na dziesięć pięter wysoki, na ćwierć kilometra długi.

Reklama