Wyjechaliśmy z Fertőrákosu, nie oglądając nawet tamtejszego pałacu biskupiego ani – co za karygodne zaniechanie – słynnych kamieniołomów o niepowtarzalnej rzeźbie terenu, przypominających wielkie bunkry z II wojny światowej, jakąś Linię Maginota albo Zygfryda czy też Wilczy Szaniec. W owych kamieniołomach, w jaskini znajduje się nawet sala koncertowa, w której grywają Liszta i Wagnera, zresztą sam Liszt zmarł przecież w Wagnerowskiej stolicy, w Bayreuth. Trzeba umieć znaleźć sobie dobre miejsce do pożegnania się ze światem. Przypomniawszy sobie Liszta i Bayreuth, zabawiłem się w grę: gdzie chciałbym umrzeć, w jakim miejscu – czy naznaczonym historycznie, czy niewymownie pięknym, czy dobrze znanym, czy też może obcym, i wyszło mi na to, że chyba nigdzie. Wagner niewątpliwie pasuje do tego miejsca, Cwał Walkirii musi w tych kamieniołomach rozbrzmiewać fenomenalnie, może nawet lepiej niż w Czasie Apokalipsy, w ogóle cały Pierścień Nibelunga jakoś wybitnie się rymuje z miejscem wyglądającym jak wojenne umocnienia – czy Hitler w swoim berlińskim bunkrze, zanim łyknął truciznę i strzelił sobie w psychopatyczny łeb, słuchał Wagnera?
Ale nie było czasu na kamieniołomy, spieszyliśmy się do Kismarton, a jadąc, słuchaliśmy bardzo głośno oratorium Haydna Stworzenie świata. Jeśli o mnie chodzi, to z największą przyjemnością zwłaszcza początku, a więc Opisania chaosu, ponieważ chaos zawsze jest ciekawszy niż porządek, także każde opisanie chaosu bardziej jest pociągające niż opisanie porządku, porządek jest nudny i groźny. Zatem puszczałem Opisanie chaosu, raz podkręcając głośność, a raz ściszając, a po nim monstrualny muzycznie, przepełniony gigantomanią Chór i trio („Wielka praca jest skończona / Stwórca spogląda na swe dzieło”) oraz duet Adama i Ewy z chórem („Niebo i Ziemia, Panie Boże nasz / pełne są dobroci / Świat tak ogromny jest, tak wspaniały, pracy pełen”), a wszystko to w wykonaniu chóru imienia Monteverdiego z orkiestrą grającą, ma się rozumieć, na instrumentach z epoki pod batutą Johna Eliota Gardinera.