Fragmenty książek

Pieriestrojka znaczy przebudowa. Fragment książki „Przemieszczenie”

Nie mogę ciągle jeździć do Polski, nie ma z tego aż takich pieniędzy. Muszę pojechać do Europy, popracuję parę miesięcy i wrócę. Fragment książki „Przemieszczenie” Margaryty Jakowenko.

Budzę się, bo muszę do łazienki. W kuchni pali się światło. Rodzice kłócą się ściszonymi głosami. Chyba tylko moi rodzice opanowali tę umiejętność: krzyczenia na siebie szeptem, który przecina powietrze niczym bat.

– Czego nie rozumiesz? Nie możemy tak dłużej żyć.

To mówi mój tata. Mama nie odpowiada, a ja podchodzę do uchylonych drzwi kuchni, żeby podsłuchać, o czym rozmawiają.

– Miał trzydzieści lat – szepcze znów tata. – Trzydzieści! Tyle samo co ja. Żona go znalazła, powiesił się na kablu od lampy w kuchni. W kuchni, kurwa! Zostawił list i w ogóle. Pewnie się domyślasz, co napisał.
– Nie, nie domyślam się. Nie rozumiem, czemu ludzie robią coś takiego – odszeptuje matka.
– Pożegnał się z Maszą i z małym Kolą, napisał, że mu przykro. Że od pół roku nie dostał wypłaty i woli się zabić niż patrzeć, jak umierają z głodu. Tak napisał w tym cholernym liście! – Mama nie odpowiada, więc ojciec mówi dalej: – Nie wiem, czy pamiętasz, ale mnie też od pół roku nie płacą i nie zamierzam patrzeć, jak umieracie z Daszą z głodu.
– Nawet o tym nie myśl – mówi mama półgłosem.
– Wiesz przecież, że nie o tym mówię, ale muszę stąd wyjechać, nie ma wyboru. Nie mogę ciągle jeździć do Polski, nie ma z tego aż takich pieniędzy. Muszę pojechać do Europy, popracuję parę miesięcy i wrócę. Zobaczysz, nawet się nie zorientujesz.

mat. pr.Okładka książki „Przemieszczenie”

Matka znowu milczy. Ja zaczynam cicho płakać za drzwiami. Nie zrozumiałam połowy tej rozmowy, ale wiem na pewno, że nie chcę, żeby tata jechał do Europy, gdziekolwiek to jest. Parę miesięcy wydaje mi się wiecznością. Parę miesięcy to mnóstwo czasu. Wracam do łóżka, zwijam się w kłębek pod kołdrą i płaczę bezgłośnie, dopóki nie usnę.

Następnego dnia w drodze do szkoły tata oznajmia, że za parę tygodni wyjeżdża na jakiś czas. Nie mówi, kiedy wróci, ale dodaje:
– Będę wysyłał pocztówki, a po powrocie nakupię ci ślicznych sukienek.

Kiwam głową i o nic nie pytam. Nawet o to, dokąd jedzie, a on sam też mi tego nie mówi.

Nie pamiętam dnia, w którym tata wyjechał. Wymazałam z pamięci wspomnienie tamtego pożegnania. Nie wiem, czy płakałam, czy on płakał, czy mama płakała. O podróży taty do Europy wiem tylko tyle, ile on sam mi opowiedział.

Wiem, że wyjechał z Mariupola białym busem z dwoma znajomymi. Wiem, że w dniu, w którym zadzwonili do niego z agencji wizowej, wypisywał fałszywe paski płacowe dla pracowników fabryki. Fałszerstwo polegało na tym, że na pasku widniała kwota do wypłaty w gotówce, ale pensje wypłacano w naturze. Czasem to było jedzenie, puszki z gulaszem cielęcym, kartki żywnościowe na cukier czy masło, a czasem sprzęt z fabryki, w której się pracowało. Raz ojciec dostał pięćdziesiąt kluczy nastawnych, jeszcze produkcji radzieckiej. Zawiózł wszystkie do Polski, gdzie wymienił je u jakiegoś faceta na dwa worki dżinsów, które następnie sprzedał znajomemu na bazarze w Mariupolu. W tamtym miesiącu żywiliśmy się za pieniądze ze sprzedaży tych dżinsów. Byłam wtedy za mała, żeby rozumieć, co się dzieje. Wiedziałam tylko, że kiedy idę z mamą do sklepu, nie mogę o nic prosić. Ani o cukierki, ani o czekoladę, ani o ciastka. Wiedziałam tylko, że kiedy przewróciłam się w szkole i podarłam grube rajtuzy, mama bardzo się pogniewała.

Bus, którym jechał ojciec, zahaczył o Kijów, gdzie dosiadło się jeszcze kilka osób. Tata mówi, że padał wtedy drobny śnieg, a temperatura nie przekraczała dziesięciu stopni poniżej zera. Gałęzie drzew były uwięzione pod warstwą przejrzystego lodu, jakby zalaminowane. Kiedy wyjeżdżałyśmy z mamą, drzewa też były oblodzone.

Gdy tata wsiadał do tamtego busa, miał przy sobie tysiąc pięćset dolarów, ukryte w nylonowej pończosze mojej mamy, którą obwiązał się pod swetrem. Ten obraz wyrył mi się głęboko w pamięci: cielista pończocha opasująca brzuch porośnięty kręconymi włoskami i zwitek banknotów prześwitujący przez cieniutki materiał.

Tata nigdy nie opowiada mi o samej podróży. Mówi, że nic nie pamięta. Że to była tylko droga do celu, choć trwała aż cztery dni. Z Mariupola do Kijowa. Z Kijowa do Warszawy. Potem Berlin. Monachium. Francja za oknem i już Madryt. Na granicy polsko-ukraińskiej tata musiał wetknąć do paszportu pięćdziesiąt dolarów, żeby celnik bez gadania wbił mu pieczątkę. W Madrycie jakaś Polka o imieniu Jana zażądała od nich po osiemset dolarów za znalezienie dorywczej pracy. Jana miała jaskraworude włosy, „malowane farbą z marketu”, jak twierdził tata. Krótsze z przodu, dłuższe z tyłu, nierówno obcięte. Kierowca busa zawiózł mojego ojca i resztę migrantów z Ukrainy do biura Jany w jakiejś hali w parku przemysłowym. Kazali im czekać dwadzieścia minut na niebieskich krzesełkach. Podobno wszyscy myśleli, że zostali oszukani, ale nikt nie odważył się odezwać, bo Polacy od Jany rozumieli po rosyjsku. W końcu Jana zaprosiła ich do gabinetu i spytała, gdzie chcieliby pracować. Ktoś odpowiedział, że wszystko jedno. Że potrzebują jakiejkolwiek pracy. Wtedy Jana stanęła przed mapą i nakreśliła palcem półksiężyc wokół południowo- -wschodniej części półwyspu. Ojciec pamięta, że powiedziała:

– Tam jest aż za dużo pracy. Możecie być kelnerami, murarzami, robotnikami, pracować w polu.

Potem wzięła od nich po osiemset dolarów i obiecała, że tyle samo zarobią w dwa tygodnie.

– Oczywiście to było kłamstwo – mawia czasem ojciec. Kiedy indziej znowu twierdzi, że to prawda, że w dwa tygodnie zarobił tysiąc dolarów. Wiem, że to nieprawda, bo znam tę historię. Tata opowiedział ją kiedyś mamie. Mama powtórzyła ją mnie. Kiedy tata mi ją opowiada, ubarwia.

Wiem też, że mój ojciec wcale nie wybrał akurat Hiszpanii. Zapłacił w agencji trzysta dolarów i powiedział, że wszystko mu jedno, dokąd pojedzie, więc dostał wizę do tego kraju, do którego najszybciej dało się ją załatwić. Równie dobrze mogliśmy wylądować w Kanadzie, Argentynie czy Niemczech. Nie było żadnego planu. Żadnej podniosłości w tym akcie migracji. Nie byliśmy emigrantami politycznymi. Nie uciekaliśmy przed wojną. Nie należeliśmy do prześladowanej mniejszości religijnej. Nasze bohaterstwo sprowadzało się do chęci przeżycia do pierwszego, a moim jedynym osiągnięciem było urodzenie się w kraju, który liczył sobie wówczas zaledwie siedem miesięcy.

W kraju, który narodził się bez przyszłości. W kraju, którego mój ojciec nienawidził.

Słowo pieriestrojka oznacza przebudowę.

Margaryta Jakowenko, Przemieszczenie, przełożyła Agata Ostrowska, ArtRage, Warszawa 2022, s. 128

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Dyrektorka odebrała sobie życie. Jeśli władza nic nie zrobi, te tragedie będą się powtarzać

Dyrektorka prestiżowego częstochowskiego liceum popełniła samobójstwo. Nauczycielka z tej samej szkoły próbowała się zabić rok wcześniej, od miesięcy wybuchały awantury i konflikty. Na oczach uczniów i z ich udziałem. Te wydarzenia są skrajną wersją tego, jak wyglądają relacje w tysiącach polskich szkół.

Joanna Cieśla
07.02.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną