Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Fragmenty książek

Może wyjdziecie z biedy, ciemnoty, brudu i pójdziecie dalej. Fragment książki „Wniebogłos”

Do szkoły przychodzimy zawsze z czystymi rękami. Niech to będzie wasza pierwsza lekcja.

Na apel pierwszego dnia szkoły Rysiek szedł z ubłoconymi do pół łydki nogami po ciepłym wrześniowym deszczu i sercem rwącym się do nieznanego. Czuł, że w tym roku będzie inaczej.

Wciąż dźwięczały mu w uszach wczorajsze słowa Celiny o liceum, o mieście. Poczuł w ustach gorzki posmak na myśl o jej dłoni położonej na ojcowskim ramieniu, kiedy wychodzili z domu w noc. Ojciec wrócił późno, kiedy Rysiek leżał już pod pierzyną. Nie pogadali.

Stanął przed domem Grywułów, przywarł plecami do drewnianego płotu i pogrążył się w chaotycznych myślach. Klepnięcie w ramię rozgoniło je natychmiast.

– Dawaj na dziady – szeptał Jasiek, popatrując co chwila na swój dom. Z okna na ścieżkę wyglądała za nim mama. – Nowa nauczycielka jest, nie doliczy się, kogo na apelu nie było.
– Nowa nauczycielka?
– No chodźże, nie daj się prosić! Zjemy trochę i zaraz się wróci.

Okładka książki „Wniebogłos”mat. pr.Okładka książki „Wniebogłos”

Rysiek spojrzał w górę na wierzbowe witki, całe w deszczowych koralikach. Nad Wisłą, gdzie rosną najlepsze jeżyny, na pewno już całkiem mokro. Woda rozlała się na łąki, topiąc trawy i znacząc drzewa. Rysiek tylko wciągnie zapach rzeki, drugiego brzegu. Będzie go wciąż miał w nozdrzach, kiedy przyłoży stalówkę do szarego papieru i pozna tę nową nauczycielkę.

Pobiegli. Dziady, jak Jasiek nazywał jeżyny, były jędrne i pękate od soku. Plamiły dłonie.

Do szkoły dotarli przed końcem apelu. Radio jeszcze przez chwilę trzeszczało słowami mężczyzny, który wzywał dzieci do wytężonej pracy dla dobra nauki, państwa i partii.

Chłopcy zdążyli tylko dołączyć do uczniów, kiedy głuchy trzask zwieńczył przemówienie. Rysiek ruszył do budynku za innymi. Przerzucał ciekawski wzrok z odmalowanych w czynie społecznym brązowych ścian na biały sufit i dwuosobowe, twarde ławki.

Aż w końcu zatrzymał oczy na nauczycielce.

Weszła do klasy ze stukiem grubych obcasów i długim wskaźnikiem w dłoni. Wysoko uniesiona głowa, czarne loki, spokojna, uśmiechnięta twarz. Rysiek bezsilnie klapnął w ławce, gdy łaskawym gestem pozwoliła uczniom usiąść.

– Nazywam się Celina Pokora i jestem waszą nową wychowawczynią. Mam zamiar przeprowadzić was przez piątą klasę w całości i bez większych problemów. O ile pójdziecie ze mną w drogę. – Ruszyła między ławki. – Trudną, wymagającą, ale wartą starań. Może wyjdziecie z biedy, ciemnoty, brudu i pójdziecie dalej. Może pójdziecie dużo dalej i wyżej, a może utkniecie tu na zawsze. To wyłącznie wasz wybór. – Zatrzymała się i plasnęła wskaźnikiem w otwartą dłoń. – Wyciągnijcie ręce.

Rysiek spuścił wzrok na dłonie poplamione jeżynowym sokiem. Tak samo brudziła morwa przed domem. Razem z pełnią lata spadał pierwszy dojrzały czarny owoc. Raz cierpki jak skwaszone mleko, innym razem słodki jak uśmiech mamy.

Dla niej pewnego dnia zerwał się z łóżka, kiedy pierwsze promienie słońca zatańczyły na twarzy. Pobiegł pod drzewo. Rozgniatał zaplątane w trawie owoce, ale stanął na palcach, aby sięgnąć do tych, które jeszcze nie spadły. Potem biegł z nimi do mamy, która wciąż wygrzewała się pod pierzyną. Kilka czarnych kulek poturlało się po podłodze, a mama całowała różowe plamy na rękach.

Tak jak całowała w zimowy wieczór, gdy Rysiek skończył spisywać pogrzebowe pieśni. Może mama już wtedy czuła, że całuje jego poplamione atramentem palce nie w podzięce za ciężką pracę, ale za zeszyt, z którego później miał śpiewać dla niej.
– Znowu masz brudne ręce?

Usłyszał nad sobą zdziwiony głos, a potem świst drewnianego wskaźnika. Trzask, który przeszył go bólem. Na drżących palcach została pręga.

Rysiek podniósł oczy na Celinę.
– Do szkoły przychodzimy zawsze z czystymi rękami. Niech to będzie wasza pierwsza lekcja.

*

Zdziwił się, że do pręg na palcach nie dołączyły nowe, na tyłku. Ale ojciec Ryśka nie zbił, nawet nie skrzyczał, choć wiedział już o wszystkim. O śpiewaniu u Zdzisława Pokory i na desce.

Czekał z gorącym obiadem na powrót syna ze szkoły. Wyjątkowo nie jedli u stryjków. Może ojciec musiał jeszcze trochę odsapnąć po ostatniej rozmowie z ciocią Stasią? Wystarczająco się z nią nagadał, natłumaczył, wykorzystał wszystkie słowa zachowane na trudne rozmowy. Dlatego teraz dla Ryśka miał tylko kilka krótkich zdań nad parującymi ziemniakami.

Żadnego więcej śpiewania. Żadnego chodzenia do babci. O dożynkach w najbliższą niedzielę Rysiek ma zapomnieć. Msza i do obory, gnój wywalać. Święto nie święto, krowy i tak srają.

O Szczepku i kapeli ojciec nie mówił nic. Czytać w Ryśkowych myślach na szczęście jeszcze nikt nie umiał, więc Celina nie mogła się wygadać o zespole, a ojciec zabronić. Niewiele to pomagało, skoro przez kolejne dni ojcowskie oczy śledziły Ryśka.

Odprowadzały go co rano na ścieżce do szkoły i łapały, kiedy tylko pojawiał się z powrotem. Celina musiała być w zmowie, bo zawsze długo patrzyła za Ryśkiem, kiedy wychodził po lekcjach ze szkoły. Nie było momentu, żeby spuścili go z tego łańcucha.

Co miał robić? Czekał. Tylko mama wciąż mówiła mu w snach, żeby śpiewał.

*

Aleksandra Tarnowska, Wniebogłos, ArtRage, Warszawa 2023

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną