Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Fragmenty książek

Może wyjdziecie z biedy, ciemnoty, brudu i pójdziecie dalej. Fragment książki „Wniebogłos”

Do szkoły przychodzimy zawsze z czystymi rękami. Niech to będzie wasza pierwsza lekcja.

Na apel pierwszego dnia szkoły Rysiek szedł z ubłoconymi do pół łydki nogami po ciepłym wrześniowym deszczu i sercem rwącym się do nieznanego. Czuł, że w tym roku będzie inaczej.

Wciąż dźwięczały mu w uszach wczorajsze słowa Celiny o liceum, o mieście. Poczuł w ustach gorzki posmak na myśl o jej dłoni położonej na ojcowskim ramieniu, kiedy wychodzili z domu w noc. Ojciec wrócił późno, kiedy Rysiek leżał już pod pierzyną. Nie pogadali.

Stanął przed domem Grywułów, przywarł plecami do drewnianego płotu i pogrążył się w chaotycznych myślach. Klepnięcie w ramię rozgoniło je natychmiast.

– Dawaj na dziady – szeptał Jasiek, popatrując co chwila na swój dom. Z okna na ścieżkę wyglądała za nim mama. – Nowa nauczycielka jest, nie doliczy się, kogo na apelu nie było.
– Nowa nauczycielka?
– No chodźże, nie daj się prosić! Zjemy trochę i zaraz się wróci.

Okładka książki „Wniebogłos”mat. pr.Okładka książki „Wniebogłos”

Rysiek spojrzał w górę na wierzbowe witki, całe w deszczowych koralikach. Nad Wisłą, gdzie rosną najlepsze jeżyny, na pewno już całkiem mokro. Woda rozlała się na łąki, topiąc trawy i znacząc drzewa. Rysiek tylko wciągnie zapach rzeki, drugiego brzegu. Będzie go wciąż miał w nozdrzach, kiedy przyłoży stalówkę do szarego papieru i pozna tę nową nauczycielkę.

Pobiegli. Dziady, jak Jasiek nazywał jeżyny, były jędrne i pękate od soku. Plamiły dłonie.

Do szkoły dotarli przed końcem apelu. Radio jeszcze przez chwilę trzeszczało słowami mężczyzny, który wzywał dzieci do wytężonej pracy dla dobra nauki, państwa i partii.

Chłopcy zdążyli tylko dołączyć do uczniów, kiedy głuchy trzask zwieńczył przemówienie. Rysiek ruszył do budynku za innymi. Przerzucał ciekawski wzrok z odmalowanych w czynie społecznym brązowych ścian na biały sufit i dwuosobowe, twarde ławki.

Reklama