Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Muzyka

Lepsze niż nic

Recenzja płyty: N*E*R*D, "Nothing"

materiały prasowe
Efekt zadziwiająco przyjemny.

Nerd to po angielsku ktoś zdolny do absurdu i pochłonięty jakąś dziedziną do przesady. Kiedy Pharrell Williams i Chad Hugo – dwaj rozchwytywani wówczas producenci, uznawani za młodych geniuszy i pracujący dla różnych wykonawców – zakładali tę grupę, nieźle się ta nazwa uzasadniała. Seria autorskich albumów N*E*R*D to ciąg niespełnionych nadziei. Brakowało tego, w czym muzycy błyszczeli wcześniej jako spółka producencka – nowatorstwa. Paradoksalnie, dopiero gdy status grupy się zmienił, można w pełni docenić to, co cały czas w jej muzyce było – mieszaninę funku i psychodelii, typową dla wczesnych lat 70. Ta przyjemna stylizacja, wsparta chwytliwymi melodiami i charakterystyczną dla Pharrella Williamsa rytmiczną melodeklamacją (w pół drogi między rapem a tradycyjnym śpiewem), a chwilami partiami wokalnymi w stylu Prince’a, przynosi na czwartym albumie spółki efekt zadziwiająco przyjemny. Jest mniej kombinowania, ale więcej muzyki.

N*E*R*D, Nothing, Star Trak

Polityka 48.2010 (2784) z dnia 27.11.2010; Kultura; s. 79
Oryginalny tytuł tekstu: "Lepsze niż nic"
Reklama