Młode współczesne zespoły rockowe, szukając rekomendacji, często porównują się do klasycznych i uznanych wykonawców sprzed lat. Czytając opinie o amerykańskim kwartecie Rival Sons, napotykałem skojarzenia z takimi grupami jak The Small Faces, The Who, Led Zeppelin czy The Kinks. Brzmiało to nieco podejrzanie, zbyt dobrze, by było prawdziwe. Tak było, dopóki nie posłuchałem płyty „Pressure&Time”. Nie jest to pierwsza pozycja w dyskografii grupy, gdyż już w 2009 r. zespół wydał własnym sumptem album „Before the Fire”, ale „P&T” można uznać za pełnowymiarowy, profesjonalny debiut. Odniesienia do klasyki mocnego rocka są jak najbardziej na miejscu. Płyta kipi energią i przywodzi na myśl czasy, kiedy świat muzyki nie był jeszcze w takim jak dziś stopniu zmanipulowany przez tworzących quasi-przebojową papkę konstruktorów piosenek.
Czwórka młodych muzyków z Los Angeles nie ma pionierskich ambicji, ale daje popis porywającego grania w dobrym starym stylu. Doskonale słychać, że cieszy ich to, co robią. Wokalista Jay Buchanan daje sobie świetnie radę w każdej piosence, a gitarzysta Scott Holiday umie właściwie obchodzić się ze swoim instrumentem. Jeżeli sąsiedzi wytrzymali George’a Thorogooda, to można już spokojnie poprawić nową płytą Rival Sons. Warto.
Rival Sons, Pressure&Time, Earache