Echo, że ho!
Recenzja płyty: John Maus, "We Must Become Pitiless Censors of Ourselves"
W takim towarzystwie nie mam nic przeciwko temu. John Maus ma doświadczenie współpracy z innym odtwórcą dawnych brzmień muzyki pop Arielem Pinkiem (ten przyjeżdża do nas w tym roku na Off Festival) i świetnie czuje styl dawnych syntezatorowych przebojów. Na „We Must...” trafia bezbłędnie w najbardziej fascynujący moment tamtej dekady, gdy wytapirowani i umalowani idole występowali już w programach telewizyjnych, ale jednocześnie, zamiast wdzięczyć się do nastolatek, promieniowali punkowym chłodem i wyobcowaniem.
Słychać w tej muzyce echa The Human League, Gary’ego Numana, a nawet Magazine i Ultravox – z akcentem na „echa”, bo swoje całkiem zgrabnie napisane piosenki Maus topi w niemal kościelnych pogłosach. Czy mamy przez to rozumieć, że jego stosunek do przeszłości jest nabożny?
John Maus, We Must Become Pitiless Censors of Ourselves, Upset the Rhythm