Atmosferę wokół techno – gatunku przez moment masowego, dziś znów bardziej podziemnego w charakterze – zepsuły u nas w swoim czasie sponsoring i jarmarczna otoczka. I jeszcze kult rocka, z Maciejem Maleńczukiem śpiewającym kiedyś, że „od techno to można z nudów zdechnąć”. Tymczasem mający świetny artystycznie moment (kilka wydawnictw w ostatnich miesiącach, współpraca m.in. z niemieckimi artystami Atomem TM i Maksem Loderbauerem) Jacek Sienkiewicz od lat udowadnia, że w narracji dotyczącej przyszłości techno ma pozycję centralną. Ceniony za granicą, przez lata robił za przykład rzadkiej w muzyce elektronicznej eksportowej kariery Polaka.
W muzyce z jego najnowszej płyty „Drifting”, nawiązującej mocno do klasycznych brzmień techno z kolebki gatunku Detroit, nie ma nic z nudy ani ociężałości. To nagrania pełne finezji i wielobarwne, a zarazem hipnotyzujące. Na pozostałych tegorocznych wydawnictwach warszawiak poszukuje w zupełnie innych rejonach, bliżej muzyki ze studiów eksperymentalnych, improwizacji – i dobrze się to odbiło na jego podstawowej dziedzinie. W utworach takich jak „Mistrz” czy tytułowy „Drifting” koncentruje się na dźwiękach tych syntezatorów i automatów perkusyjnych, które idealne brzmienie przyszłości wykreowały w niedalekiej przeszłości nurtu techno. I które – przynajmniej w wizji takich producentów jak Jacek Sienkiewicz – przeżyją choćby te narzekania Maleńczuka.
Jacek Sienkiewicz, Drifting, Recognition